Fanpage na Facebooku

niedziela, 18 października 2015

O tym jak Obcy pojawili się w Alpha Centauri

Życie przy Alpha Centauri toczyło się własnym... życiem? Zakładając, że mechanoidy (same określające siebie jako "My") w ogóle żyją. Tak czy inaczej, nadchodziła kolejna era historyczna, „epoka VIII” – tak przynajmniej ogłosił król. Stary dobry król miał formę ogromnego pierścienia – od tysiącleci jego człony okalały równik macierzystej planety robotów, zwanej Kulą. Tam też powstały te przypominające maszyny byty, zrodzone tysiące lat wcześniej, kiedy powierzchnia Kuli była rodzajem wrzącej zupy płynnych metali.
Ale wracając do władcy - co jakiś czas jeden z jego członów przepalał się i funkcję centrali przejmował sąsiedni, podczas gdy ten "zużyty" miał czas na regenerację. Co jakiś czas król opracowywał nową, przełomową technologię, której efektem był skok rozwojowy. Wtedy też ogłaszał nastanie kolejnej epoki. Przykładem może być chociażby możliwość kolonizowania nowych planet (epoka V), czy wynalezienie napędu czasoprzestrzennego (epoka VII).
Czym był zatem najświeższy przełom? Właściwie, to nie do końca wiadomo... ponoć król wyliczył, że mechanoidy napotkają inną formę życia. I w tym właśnie celu statek Duży Szybki Prostokąt miał udać się do nowego układu słonecznego, ochrzczonego jako Odległa Gwiazda.

- Proszę, nie przerywaj – sygnalizował Konserwator. – Opowiadaj dalej.
- Dobrze – odparł Odkrywca. – Tak więc Detektor poinformował mnie, jak wyglądało to nowe ciało niebieskie...
- Już wtedy nie rejestrowałeś obrazu? Myślałem, że to Oni...
- Niee, utraciłem tę umiejętność określony czas wcześniej. Mało istotna sprawa... Tak więc wracając do planety... Naszym rejestratorom ukazała się zielona kraina, która swą barwę zawdzięczała pewnej osiadłej formie życia. Nazwaliśmy ją Zielonymi Bateriami Słonecznymi. Jednak pomimo wielości form, nie mogliśmy nawiązać z nimi kontaktu – istoty te były zbyt zajęte swoimi cyklami chemicznymi, o wiele bardziej złożonymi niż nasze. Z kolei ich sygnały elektryczne miały charakter marginalny – do tego stopnia, że z początku nasze wykrywacze nie rejestrowały w ogóle życia.
- A czy to prawda, że...
- Owszem, tamtejsza atmosfera zawierała ogromne ilości wody, która nie dość, że istniała w postaci wielkich oceanów oraz mniejszych skupisk na lądzie, to jeszcze ustawicznie spadała na nas z nieba w postaci opadów!
- Straszne! Aż mi się uaktywnił obwód obronny – zakomunikował Konserwator. – Jakie dać teraz powłoki? Tytanowe?
- Tak, podwójne. Wracając do mej opowieści, odkryliśmy też budowle. Było ich właściwie niewiele.
- To Oni je zostawili?
- Tak. Weszliśmy do środka jednego z kompleksów - utworzonego z surowej rudy stopów metali i pokrytego złotem... Oni kochają złoto. Tam po raz pierwszy zauważyliśmy wzmożoną aktywność elektryczną. Impulsy pochodziły od małych istot o sześciu odnóżach, szybkich i czujnych form życia. Nie myślących. Tymczasem od początku było wiadomo, że te korytarze musiały skonstruować byty rozumne. I wtedy zobaczyliśmy Ich ciała...
- Żywe?
- Nie. Oni są trochę jak człony naszego króla, zużywają się. Ale jednocześnie nie poddają się całkowitej regeneracji – robią za to coś innego, w środku starych tworzą się nowi. Całość poprzedza przeniesienie części płynów z jednej istoty do drugiej. Nie jest to świadome zwiększanie liczebności jak u nas, lecz wynika z formy wewnętrznego, dzikiego przymusu - w dodatku niedokładnego. Chociażby wiele ciał w krypcie, jak się później okazało, miało ślady płynów inicjujących powstawanie nowej struktury, pomimo tego, że były uszkodzone, a przez to niezdolne do ich wytworzenia nowego życia.
- A co z żywymi?
- Cóż, myśleliśmy, że uciekli. Schowali się przed nami, jednak skrycie nas obserwowali. Wiedzieliśmy o ich obecności, ale nie mogliśmy ich namierzyć. Cieszyłem się, że nie widzę ich cieni jak moi towarzysze. Rejestracja dzikich, chaotycznych przeskoków elektrycznych w ich ośrodkach myślenia była wystarczająco przerażająca. Określony czas później ewakuowaliśmy się, by powrócić do domu. Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się... - Że Oni przylecieli do nas....
- Właśnie. Każdy z nas to pamięta. Odkryliśmy Ich, polecieliśmy do Nich... tymczasem w rzeczywistości to oni polecieli do Nas.
- Tak więc widziałeś ich żywych?
- Widziałem? Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem zadowolony, że nie! Ale ci co mogli zarejestrować obraz, mówili o wiotkiej strukturze nasączonych wodą powłok – w dodatku ciągle zmieniających swe położenie. Coś jak połączenie błota, wiru i egzoszkieletu z odrobiną magmy. Co ciekawe, większą część ich ciała okrywała normalna stała materia barwy czarnej – czyżby wygląd ich powłok był straszliwy również dla nich samych? I te Ich sygnały myślowe... podczas, gdy my nie dowiedzieliśmy się o Nich nic, Oni zbadali nas bardzo dokładnie. Gdy statek, którym przylecieli, wylądował, wyszli z naczyniem pełnym wody. Jeden z Nich patrząc prosto na nas swoimi wilgotnymi rejestratorami obrazu, wypił całą zawartość! Taka ilość zabiłaby co najmniej setkę Nas. Dobrze wiedzieli czego się lękamy. Wszyscy rejestrowaliśmy ich myśli – były przepełnione przerażającymi sygnałami. Podczas gdy z każdym określonym czasem rósł nasz strach – rosła także ich pewność siebie. Zaczęli podchodzić do nas coraz śmielej, pokazywać swoją wyższość. Wydobywali z siebie straszliwe zmienne dźwięki, rozpylając przy tym parę wodną. Zresztą, cali w pewnym stopniu nią ociekali, tworząc wokół siebie śmiercionośną chmurę.
Ale najgorsze były ich informacje, zawiłe i pełne nieścisłości. Podczas gdy komunikowali jedną czynność, robili inną - ich sprzeczne zachowania były nie do przewidzenia. Co rusz wydawali z siebie dźwięki o wysokiej częstotliwości, kiedy nasze systemy nie mogły określić ich logiki wypowiedzi.
- Jak więc zamierzacie z nimi walczyć? Utraciliśmy wszystkie planety poza Kulą. Co na to król?
- Przegraliśmy.
- Jak to?
W odpowiedzi systemy odkrywcy przestały funkcjonować i wszystkie procesy zostały całkowicie wyciszone. Zdezaktywowany mechanoid padł ciężko na srebrną ziemię. Za nim stał człowiek w czarnym kombinezonie i przezroczystym hełmie.
- On! - wykrzyknął Konserwator
- Ja! - odkrzyknął człowiek, po czym zaśmiał się szyderczo. Wiem, że nie rozumiesz moich słów, marna kupo żelaza, ale wiem też, że rozpoznasz zawarte w nich myśli. Tak się składa, że twój, hehe, król... Został zniszczony! Podobnie jak wszyscy twoi, określmy to, bracia. Jesteś ostatnim ze swojej blaszanej rasy. A wiesz dlaczego? Bo byłeś nam potrzebny. Wasza technologia bardzo nam się przydała, ale chcieliśmy zbadać waszą sztuczną inteligencję. Dlatego skasowaliśmy ci nieco pamięci i podłączyliśmy twojego przyjaciela do naszego sprzętu, by móc nim zdalnie sterować. Naturalnie mieliśmy też dostęp do jego wspomnień. Podczas rozmowy z tobą, badaliśmy twoje rekcje i działanie twojego syntetycznego mózgu. Teraz już wiemy wszystko co chcemy, a ty nie jesteś nam do niczego potrzebny. Zrozumiano? To zdychaj!
- Udało ci się! – rozległ się kobiecy głos. – Padł od przeciążenia systemu.
Oboje zanosili się od śmiechu dobre piętnaście minut. Król mechanoidów określił epokę VIII jako wyjątkową – doskonale zdawał sobie sprawę, że będzie ona ostatnia.


ARHIZ

środa, 14 października 2015

Ołtarz, do usług

Dwóch kapłanów szło głównym holem. Jeden był wyraźnie starszy, zaś drugi przypominał raczej początkującego akolitę. Bambusowe koturny sandałów grały na posadzce miarowy rytm, aż wreszcie jeden z duchownych otworzył drzwi.
Rozległo się ciężkie skrzypienie, zawiasy skarżyły się przez chwilę na wieloletni brak naoliwiania, by chwilę później rozległ się tylko głuchy łomot i szczęk zamka.
Wyszli.
Postanawiam nie ruszać się jeszcze przez jakiś czas, tak na wszelki wypadek. Myślałem, że świątynia będzie o tej porze pusta... Kurczowo trzymam się płaskorzeźb zdobiących niszę nad daszkiem osłaniającym drzwi wejściowe. Prawą podeszwą opieram się o pochwę miecza należącego do Boga-wojownika, a moja lewa dłoń kurczowo trzyma się piersi Pani-o-kręconych-rzęsach – bogini sztuki. Chodzenie po ścianach to też sztuka, mam nadzieję, że Jej Boskość zrozumie i puści to w niepamięć...
Powoli ześlizguję się, usiłuję być w miarę cicho, ale świątynne echo krzyżuje moje plany, złośliwie powtarzając każdy głośniejszy ton. Czas brać się do pracy...
Moim celem jest Złota Misa - artefakt, z którego słynie tutejsza świątynia. Ponoć napił się z niej sam Bóg-wojownik, kiedy odpoczywał po walce z Panem Zła. Jak nietrudno się domyśleć, jest warta fortunę – przy dobrych wiatrach będzie to więc mój pierwszy i ostatni większy skok. Rozglądam się po pomieszczeniu. W tego typu przybytkach nigdy nie gasi się lampionów, tak więc mieszanka żółtego i zielonego światła wręcz idealnie rozświetla pomieszczenie. Ścianę od strony wejścia zdobi płaskorzeźba przedstawiająca scenę odpoczynku Boga-wojownika, z czym zdążyłem się już namacalnie zapoznać. Pozostałe dekorują jedynie skomplikowane oplotowe ornamenty, jak w typowych świątyniach. Moją uwagę przykuwa dopiero ołtarz – będący ogromnym złotym posągiem smoka, który leży skulony na boku jakby spał. Jedno ze skrzydeł jest wyprostowane w taki sposób, że można na nim postawić standardowe sakralne wyposażenie – kadzielnice, świece i przede wszystkim chorągiewki z wizerunkami bogów.
Jest też ona – misa wielkości małej tarczy, usytuowana najbardziej z tyłu. Idę w stronę smoka. Dopiero gdy jestem bliżej, widzę artefakt w pełnej krasie. Cała powierzchnia poprzeszywana jest delikatnymi, cienkimi jak pajęcze nici kanalikami, którymi biegnie zielone światło skradzione z pobliskiej papierowej latarni. Biorę relikt oburącz i lekko stukam paznokciem w dno, a następnie oglądam refleksy. Czas wracać do domu.
- To taca na dary!
W mojej głowie rozbrzmiewa głos. Zupełnie jakbym mówił do siebie w myślach, tyle, że w tym przypadku to nie ja mówię. Czuję, że te słowa są jak najbardziej obce, co tylko potęguje dyskomfort. Moja głowa jest teraz jak tort, w który ktoś trafił sandałem.
Pospiesznie rozglądam się. Mimowolnie mój wzrok spoczywa na chorągiewce z Bogiem-wojownikiem.
- Wasi bogowie nie są chyba zbyt rozmowni – tajemniczy głos ponownie rozbrzmiewa we wnętrzu mej czaszki - nie rysujecie im nawet ust. - Do wtłaczania zdań w czyjąś głowę usta nie są raczej potrzebne – staram się odpowiedzieć, myśląc słowami.
- Racja – odpowiada tamten.
Tymczasem ja powoli osuwam się na kolana, a moje palce gwałtownie wsuwają się we włosy.
– Jednak jestem jedynym w tym pomieszczeniu, któremu nie poszczędzono uśmiechu - dodaje głos.
Zrywam się na równe nogi i miotam przez chwilę po sali, szukając obrazu, posągu – czegokolwiek co miałoby usta. Gdy już niemal tracę nadzieję, przypominam sobie o smoku-ołtarzu. Oglądam z pasją jego pysk, by po chwili stwierdzić, że jest lekko rozchylony, prezentując garnitur ostrych jak brzytwa, drobnych zębów.
- Znalazłeś mnie – grzmi głos w mojej głowie – dodam jeszcze, że jestem największym obiektem w tym przybytku. Gratulacje!
Spluwam na podłogę, po czym pewnie przyjmuję postawę bojową. Jeśli nie wezmę się w garść, kapłani znajdą mnie rano śmiejącego się i gadającego do siebie.
- Kim jesteś? – pytam myślami patrząc na złoty pysk – Jesteś prawdziwym smokiem, który strzeże tego miejsca, czy może jakąś kapłańską sztuczką mającą odstraszać amatorów błyskotek?
- Och, dlaczego od razu tak ostro – odpowiada gad z nutką rozżalenia – jestem zwykłym smokiem i mam swoje smocze sprawy. Nie obchodzą mnie wasze skarby i nie przypominam sobie, by ktoś z waszego gatunku oferował mi posadę strażnika. Obecnie jestem w stanie odrętwienia, mniejsza o to dlaczego, po prostu jest to od czasu do czasu nam smokom potrzebne. Parędziesiąt lat temu znaleźli mnie wasi kapłani. Uznali, żem martwy, po czym przynieśli tutaj i pokryli złotem, tworząc oryginalny ołtarz. Do usług!
Stoję przez chwilę z opadniętą szczęką, lecz gdy sobie to uzmysławiam, szybko przełykam ślinę i kontynuuję tę niecodzienną konwersację. - Nie przeszkadza ci to? – pytam
- W żadnym razie – odpowiada gad – jest mi z tym nawet na rękę. Mam tutaj spokój jak nigdzie indziej, co pozwala mi w skupieniu prowadzić medytację. Raz czy dwa postawią na mnie jakąś misę, albo utnę sobie pogawędkę ze złodziejem, ale nie przeszkadza mi to pod żadnym względem.
Smok, ołtarz, i na dodatek żartowniś... Czuję się coraz bardziej swobodnie. Nie wiem czy oszalałem, czy nawdychałem się kapłańskich ziół, czy może nawet rozmawiam ze smokiem... i szczerze mówiąc, jest mi to teraz obojętne. Wygodnie rozsiadam się na siedzisku przy ołtarzu, tym najbardziej zdobionym, na którym na ogół zasiada arcykapłan.
- Masz jakieś imię? Nie nie, złe pytanie – reflektuję się szybko – nie chcę mieć tego w swojej głowie. Może inaczej: gdzie zatem jest prawdziwa misa?
- Z tego, co zdążyłem już zauważyć, wy ludzie macie z tym problem... – odpowiada tajemniczo
- Nie rozumiem.
- Poszukaj pod moim zadem. Znajdziesz tam poluzowaną płytkę.
No i faktycznie „my ludzie mamy z tym problem”. Czuję się... dziwnie, kiedy wsuwam dłoń pod tylną część prawdziwego, pokrytego złotem smoka, z którym rozmawiam za pomocą myśli. A jeszcze do niedawna byłem przekonany, że macanie wizerunków bogiń jest czymś nie do pobicia...
W końcu znajduję... chyba. Nie przypomina misy, bardziej małą miedzianą czarkę.
- To jest prawdziwa misa! – rozbrzmiewa w mojej głowie głos.
Chowam znalezisko do kieszeni, po czym kieruję się w stronę drzwi. Już chcę coś „powiedzieć”, gdy smok komunikuje się ze mną ponownie. - Zdajesz sobie sprawę, że nie zarobisz na tym gór złota? – pyta zagadkowo
- A niby to czemu? – odpytuję, może mniej zagadkowo ale na pewno konkretniej
- Ponieważ to miejsce nadaje temu przedmiotowi wartość, on sam jest tylko kawałkiem metalu. Kapłani zarabiają krocie na wiernych odwiedzających ten przybytek, każdy chce wypić łyk wody z misy. Jednak myślisz, że jeśli to wykradniesz, świątynia zgodzi się na wyschnięcie wartkiego strumienia złota? Znajdą sobie inny kawałek metalu, wyświęcą go i będzie on pełnił dokładnie tę samą funkcję co ten, który masz w kieszeni. Ty zaś pozostaniesz ze swoim „artefaktem”, a twój trud dostania się tutaj nie będzie wart złamanego Dihrana.


Po cichu ześlizgnąłem się z przypominającej diament kopuły świątyni – jednej z czterech, co jest typowe dla tego typu budynków. Bez słowa ruszyłem przed siebie, tak by nie wzbudzić niczyich podejrzeń – jedynie przedmiot, który ze sobą zabrałem nieco uwierał mnie w bok.
Była to świątynna misa do zbierania datków.


ARHIZ

O dwóch kapłanach azteckich

Rytuał.
Zielonkawy dym wił się pośród płaskorzeźb niczym sam Dwugłowy Wąż. Ogień tlił się w złotych kagankach, rozświetlając półmrok i rzucając poblask na sylwetkę majaczącą w centrum pomieszczenia.
Młody kapłan Iksakcu nacierał ciało czarnym barwnikiem – świętym, jak wszystko co zawierało w sobie ludzką krew.


Skupienie.
Prawodawca, wyższy urzędnik, opiekun kaplicy - w żaden sposób nie może być porównywany z rolnikiem, łuczarzem czy rybakiem. Ci pierwsi nie wykonują swojej pracy, ani nie trudzą się rzemiosłem – lecz przez swój urząd i powierzone zadanie stają się bogami, po prostu nimi są. A co za tym idzie, muszą postępować jak oni.
Pełen koncentracji Iksakcu nakładał powoli na włosy krew zmieszaną z olejem – woń pachnideł mieszała się z dobrze mu znanym zapachem śmierci.


Koncentracja.
Wyżsi kapłani powinni...
- Iksakcu? – spytał Koatl, emerytowany wyższy kapłan, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
- Jak sobie radzisz z kalendarzem? - zapytał przybysz, rozglądając się energicznie, by w końcu znaleźć odpowiednią księgę. Ta miała formę długiej papierowej taśmy, którą składało się w formie zygzaka. Koatl przez chwilę oglądał barwne, na poły abstrakcyjne rysunki upstrzone gdzieniegdzie szeregami mniejszych, bardziej schematycznych glifów.
Zapadła cisza.
- I jak? - młody odezwał się w końcu. Wydawało się, że pełne głodu słońce zdążyło przebyć na niebie pokaźną część swojej drogi.
- Jak jak? Dobrze, dobrze – odparł Koatl z nutą wzburzenia w głosie - to tylko matematyka i astronomia. Nauczyliśmy cię tego, posiadasz przeznaczoną ci wiedzę.
- Ale?
- Przodkowie proszą, bym towarzyszył ci w rozmowie z nimi. Jak wiesz, najważniejszą częścią kalendarza są komentarze poległych kapłanów. Duchy chcą mieć pewność, że będziesz słuchał tego co trzeba.
- Jeżeli uznaliby mnie za niegotowego, czy nadaliby mi to stanowisko? - Iksakcu starał się ukryć irytację w głosie, palcami wciąż gładził włosy, mające teraz formę posklejanych strąków.
- Tym bardziej nie powinieneś się tym przejmować, Iksakcu. Byłeś moim najlepszym uczniem i wiesz wszystko co masz wiedzieć.


Oddanie.
Wnęka w ścianie wyłożona była barwnymi pledami.
Siedzieli tam. Martwi kapłani. Mumie. Dwanaście pokoleń.
Łypiące z oczodołów barwne klejnoty odbijały bladą poświatę, nadając jej żywego blasku. Skrzyły się też złote zęby wyszczerzone w upiornych uśmiechach. Do tego barwne szaty i złote korony na głowach... Pod kątem wizualnym i stylistycznym, wnęka z pewnością była najbardziej żywą częścią świątyni.
Iksakcu porozkładał naczynia z naparami. Po jednym dla szanownych, nieżyjących członków "rady" plus dwa dodatkowe, dla siebie i Koatla. Znajdowali się na najwyższym piętrze piramidalnej kaplicy – pomieszczenie było małe i słabo przewiewne. Już po krótkim czasie wypełniła je ciężka, wilgotna woń, mokra niczym mgła, i nie mniej lepka od pajęczyny.
Koatl podpierał głowę ręką i wpatrywał się w młodego kapłana.
- To twoja pierwsza poważna rozmowa z umarłymi, nie zniechęcaj się, jeśli nie będą chcieli byś ich usłyszał.
Iksakcu wykonał głęboki wdech nosem, po czym powoli wypuścił powietrze. Klęczał nad misą z naparem, a jego nagi tors falował powoli – dumnie i dostojnie, jak na opiekuna kaplicy przystało.
- Powiedz mi, Koatlu – rzekł sennym, lekko chwiejnym tonem – kto tutaj właściwie rządzi? Kto wydaje te wszystkie rady, dekrety i komentarze? Protokoły i dokumenty... Papier ciągnący się na długość setek węzełków. Oni? Ci co siedzą przed nami?


Samodyscyplina.
Kapłan poczuł, jak niespodziewany, piekący ból zalewa mu lewy policzek.
- Zachowaj czujność, Iksakcu! - syknął wściekle starzec, po czym zdzielił młodego drugi raz.
- Oto dlaczego przodkowie chcą, bym mimo zasłużonej emerytury, pilnował cię przez jakiś czas. Czy pamiętasz cnoty kapłana? Czy udało ci się dziś cokolwiek, prócz natarcia włosów w skupieniu?
- Daj spokój starcze, oni nie żyją! Tak samo jak nie żyją przodkowie króla – Iksakcu miał coraz większe problemy z siedzeniem prosto, toteż bujał się powoli to w przód to w tył, próbując w ten sposób łapać równowagę.
- Starcze, czy naprawdę uważasz, że to pradziad króla kazał mu...
Koatl zerwał się gniewnie na nogi - Odpędź złe duchy, nim wykradną krew i skończy się świat!


Modlitwa.
Formuła, recytacja, nić. Powtarzana, wyuczona, wykuta w duszy niczym hieroglify na miejskich obeliskach.
Młody bujał się na boki, powtarzając słowa modlitwy. Prosił przodków o uwolnienie się od złych duchów.
Starzec czujnie obserwował coraz to nowe krople potu pojawiające się na czole kapłana, przepraszał jednocześnie w duchu obecnych zmarłych, tłumacząc niesforne zachowanie ich nowego piastuna brakiem doświadczenia. Trwało to dobrą chwilę, po czym uznał, że lepiej będzie jak zakryje tkaniną część mis z naparem.


Dziedzictwo.
Koatl wyprostował szarpnięciem młodego Iksakcu, po czym zaczął mówić, powoli lecz stanowczo, mając jego twarz tuż naprzeciw swojej. - Kiedyś sam byłem młody. Miałem swoje przemyślenia, jak wszyscy ci, co zapominają, że kapłani podtrzymują płomień wiedzy. Jeżeli zwątpimy w prawidła rządzące światem, zanurzymy się w chaosie i ignorancji. To my wiemy jak i dlaczego siać i sadzić rośliny, albo w jaki sposób stawiać budowle. To dla naszych oczu sekretne pismo niesie treść, i z naszych rąk karmione jest głodne słońce, by mogło kontynuować swoją podróż po niebie. Naszym zadaniem jest utrzymywać porządek świata i opiekować się państwem. Jaki sens miałoby sianie kukurydzy na jednym polu bez pomidorów? Albo budowanie kanału transportowego w poprzek targu? Albo stawianie budynków na dachach? Równie dobrze moglibyśmy użyć koła do celów transportowych!
- Rozumiem, Koatlu – odrzekł kapłan, bełkocąc tak, że starzec bardziej domyślił się sensu wypowiedzi, niż ją usłyszał.
- Ale.. ale...
- Tak, młody Iksakcu?
- Ale co jeśli okazałoby się, że jesteśmy teraz tutaj sami?
Chlast!

Dwugłowy Wąż.
Koatl masował powoli dłoń, patrząc na leżącego w dziwacznej pozie kapłana. Iksakcu był na wpół przytomny, na jego twarzy malował się głupawy uśmiech - a z kącika ust toczyła się strużka śliny.
- Jeszcze kilka miesięcy i będziesz godnym następcą, młody Iksakcu...


ARHIZ

Upadek Lunatyczki

Leżę skulony w lodowym wyżłobieniu – jedynie nieznacznie odsłonięty z jednej strony, tej którą się wślizgnąłem. Nie ma tu za wiele miejsca, nie mogę nawet wyprostować nóg – nie zamierzam jednak wybierać się gdziekolwiek. Będę leżał tu i czekał aż mnie znajdą. Zapewne odwodnię się i dostanę przykurczów, ale przeżyję, wrócę...
Poza moim schronieniem burza trwa w najlepsze – białe płatki śniegu wściekle zacinają z boku, jakby nie zamierzały nigdy dotknąć bezkresnej polarnej pustyni, którą mam przyjemność odwiedzać. Aktywuję układy podtrzymywania życia w moim kombinezonie, i już po chwili czuję jak delikatne ciepło rozchodzi się po klatce piersiowej - ot prywatne ogrzewanie. Papryki nie usmażę, ale i nie zamarznę – jednocześnie nie zwrócę na siebie ich uwagi oraz nie pogrzebię się żywcem w mojej kryjówce.
Poszukiwaczki wciąż patrolują teren. Co rusz widzę, jak długi fioletowy płaszcz sunie tuż obok mojego „okienka na świat”. Widziałem je nieraz, ale nigdy z tak bliska. Wysokie, chude postacie bez twarzy – trochę jak kobiety z „Płonącej Żyrafy” Salvadora Dali. Ich ruchy są delikatne, eteryczne – silny wiatr zdaje się przez nie przenikać. Mają na sobie jakby długie suknie, coś na kształt wietnamskich ao dai. Zawsze zastanawiałem się, czy posiadają nogi... Sposób poruszania się i specyficzne falowanie przywodzi na myśl raczej stopę ślimaka, niż kobiece nogi. Sama suknia jest zresztą tylko przenośnią – one nie noszą ubrań, po prostu tak wyglądają.
Pomimo, że wejście do mojego wyżłobienia jest wysokie na prawie pół metra, nic mi nie grozi. Poszukiwaczki są zawsze wyprostowane, nie kucają, nie siadają, a głową obracają tylko na boki. Dodatkowo ich zakres widzenia przypomina wizjer w starych czołgach – szeroka oś x, ale wąska oś y. Aż głupio, że z kimś takim przegraliśmy wojnę, mając w dodatku przewagę liczebną i – teoretycznie - technologiczną. Teraz kryjemy się w norach jak szczury, a one z pozoru bezmyślnie miotają się po powierzchni, po czym bezbłędnie nas znajdują, jedna baza po drugiej... A żeby było jeszcze śmieszniej, sami je obudziliśmy – wyciągnęliśmy z prastarych ruin i zakłóciliśmy ich sen... A ja siedzę tuż pod ich świątynią – tak to nazywamy, ze względu na kopuły – czyli u bram wrogiego stanowiska... i czuję się bezpieczny. Tak, znam to słowo – ale w dzisiejszych czasach pełni nieco inną funkcję niż przed tym jak moi przodkowie sprowadzili Poszukiwaczki. Obecnie „bezpieczny” jest czymś, co ma nastąpić w bliżej nieokreślonej przyszłości: „jak to wszystko się skończy”. A ja mam ten stan tu i teraz, edycja limitowana i na wyłączność – tylko czekać aż przyjdzie wiadomość przypominająca o zapłaceniu abonamentu (tak, operatorzy sieci komórkowych są bezwzględni, apokalipsa czy nie).
Czuję w sobie przyjemne ciepło – nie, nie chodzi o system podtrzymywania życia – chodzi właśnie o poczucie bezpieczeństwa. O brak tego wiecznego wyczekiwania: „co się zaraz wydarzy?”. I obserwuję Poszukiwaczki... My, którzy przeżyliśmy, poznaliśmy już nieco jak one funkcjonują. Stąd moja pewność, że nie mogą mnie zobaczyć.
Cholerne lunatyczki... Tak naprawdę, mówiąc, że je obudziliśmy, mam na myśli kolejną przenośnię. One cały czas śpią, i to jest w tym wszystkim najgorsze... Ale dość na dziś, jestem zmęczony. Robię, jak uczyli mnie na szkoleniu, staram się myśleć słowami, prowadzić ciągły monolog wiedząc, że w moim nieśmiertelniku ukryty jest rejestrator – ot kolejna odsłona Czarnej Skrzynki. Jeśli umrę, być może ktoś mnie odnajdzie i zrobi z moich przemyśleń użytek. Być może... jestem senny. Ciepło...


Odgłos miękkiego uderzenia.


Budzę się momentalnie, otwierając powieki do granic możliwości. Serce podchodzi mi do gardła... Znalazły mnie.
Głowa Poszukiwaczki leży dokładnie naprzeciw mojej, w oddaleniu może dwóch metrów. Przewróciła się... Przewróciła się akurat tak, że upadła na bok i skierowała się twarzą w stronę wejścia do mojej kryjówki. Nie potrafi wstać, nie potrafi się obrócić. Bezcelowo wyciąga rękę w moją stronę, a rytmiczne ruchy sukni sygnalizują, że próbuje iść przed siebie – zupełnie jakby myślała, że wciąż stoi. Poszukiwaczki się nie przewracają... No to centrala się zdziwi.
Mimo to znalazła mnie. Na jej „twarzy” zaczynają rozbłyskiwać zielone punkty, które następnie rozlewają się i łączą ze sobą, co wygląda trochę jak pajęczyna, a trochę jak sieć neuronów. Nazywamy to „kontaktem wzrokowym” – nie mogę się ruszyć, nie mogę przestać patrzeć. Moje powieki stają się coraz cięższe. Zasypiam na zawsze – znalazły mnie.
Śnię... Stoję w jakimś ciemnym pomieszczeniu otoczony Poszukiwaczkami, sześcioma. Trzy ruszają do przodu, wzdłuż drogi wyznaczonej przez mdłe światło nieznanego pochodzenia. Bezwiednie idę za nimi, a pozostała trójka zamyka korowód. Dokładnie tak opowiadali to ci, których nieśmiertelniki znaleźliśmy. Teraz jeszcze mój mózg funkcjonuje, jeszcze rejestruje... Widzę dwa nakładające się obrazy. W jednym idę za Poszukiwaczkami, w drugim oddalam się od mojego skulonego ciała. Jestem coraz wyżej... teraz widzę już tylko leżącą Poszukiwaczkę... I drugi obraz znika. Pozostaje tylko ten pierwszy. Idę prowadzony przez Lunatyczki.
Każdy z nas zastanawia się, dokąd one nas zabierają... i po co. Cóż, będę miał okazję się przekonać. Mój mózg powoli przestaje pracować, boję się jednak, że mam duszę, która musi iść z nimi... Oby ateiści mieli rację... Niemniej nie żałuję tej akcji. Dowiedzieliśmy się nowej rzeczy, a to zawsze coś – zaś ja przez chwilę poczułem się bezpieczny... uczucie tak piękne jak ulotne, jednak dodaje mi otuchy nawet teraz.
Kapitanie, zróbcie z tego zapisu użytek, odmeldowuję się!


ARHIZ

Garść Dusz: Sillmallirion cz.1

[Dziennik pisany jest pięknym, zamaszystym pismem - gdzieniegdzie ozdobionym bogatym ornamentem. W oczy rzuca się też specyficzny sposób zapisywania cytatów. Niestety część kartek jest wyrwana lub zniszczona.]


Wpis 1:
Nie żyje. Tymi słowami rozpoczynam swój pamiętnik. Doszedłem do wniosku, że oszaleję, jeśli nie zapiszę gdzieś swoich myśli. Moja matka została zamordowana, sprawcy nie wykryto. Wuj Sidallirius konsultował się nawet z magiem Antadillionem, lecz ten nic nie ustalił - a ponoć jest jednym z najlepszych w te klocki na całych wyspach Summerset.
Siedzę teraz na łóżku matki, w naszej posiadłości i wpatruję się w kamień posadzki, który jeszcze cały czas zbroczony jest jej krwią. Prawo do majątku miałem otrzymać po ślubie, lub po odsłużeniu 20 lat w armii... Tak więc wszystko przechodzi na konto wuja, którego widziałem może z dwa razy w życiu. Oczywiście teraz jest nadzwyczaj zainteresowany sprawą i moim samopoczuciem - zupełnie jakby myślał, że ktoś jest głupi i nie wie o co chodzi.


Wpis 2:
Niby należałoby pisać jakieś daty, czy coś w tym stylu. Ale niech już tak zostanie - w końcu i tak wywalę ten zeszyt za pół roku. Nie chce mi się nawet prowadzić regularnych wpisów.
Minęły trzy miesiące od śmierci matki. Wuj jest już oficjalnym właścicielem majątku - przy czym zachowuje się jakby było tak od zawsze. Miłością do siebie nie pałamy, ale jest w porządku. W żaden sposób mnie nie ogranicza oraz nie wtrąca się do mojej nieformalnej, jednej dziesiątej części majątku. Zadeklarował także, że będzie opłacał moich nauczycieli szkół magicznych oraz trenera walki mieczem - czyli tak jak po staremu.
Na dobrą sprawę moje życie nie uległo żadnym zmianom... poza stratą matki oczywiście.


Wpis 3:
Dobrze, że nie piszę jednak tych dat - i tak nie mam pojęcia, który dzisiaj.
Uciąłem sobie dziś z wujem dłuższą pogawędkę w ogrodzie. Rozmawiało się całkiem przyjemnie. Mówił o tym, że chwalą mnie nauczyciele i że naszemu rodowi przyda się zdolny mag. Wszystko było w porządku, dopóki nie zapytałem o mojego ojca. Powiedział dokładnie to samo co matka - "został otruty krótko po twoich narodzinach, sprawcy nie wykryto".
Później obrócił się na pięcie i wyszedł. Od teraz unika bycia ze mną sam na sam - aż mam ochotę powiedzieć do niego "spokojnie, przecież nie zapytam cię o własnego ojca".


Wpis 4:
No proszę, myślałem że ten zeszyt przepadł wiele lat temu. Nieco zabawnie czyta się swoje własne wpisy z perspektywy czasu...
Obecnie ukończyłem szkolenia u nauczycieli szkół magicznych - zaś ten od miecza otwarcie przyznał, że go przerosłem. Wuj twierdzi, że powinienem skupić się na jednej ze szkół magii oraz zacząć prowadzić badania i studia pod okiem jednego z prawdziwych mistrzów - przy czym najchętniej wysłałby mnie do tego Altanasa od przywracania... prędzej sczeznę. Chcę wreszcie zacząć życie prawdziwego szlachcica. Gdyby matka żyła, już dawno załatwiłaby mi narzeczoną - otrzymałbym majątek, który mógłbym z powodzeniem pomnażać...
Teraz nie mam do niego nawet prawa - za to wuj kandyduje do Rady i ani myśli rozmawiać ze mną o dziedziczeniu. Najlepiej pozbyłby się mnie, wysyłając do Altanasa - żebym razem z nim opracowywał jakieś przeciwzaklęcie na hipotetyczny urok, którego nikt nigdy nie rzuci.


Wpis 5:
Ten zeszyt jednak się przydaje - te myśli nie dają mi spać.
Rozmawiałem z wujem odnośnie mojego ślubu z Ladinee - nie chce o tym słyszeć. Że biedny ród, że nieopłacalne, że takie rzeczy to z głową. Zupełnie jakbym nie wiedział, że po prostu nie chce stracić majątku. Już nie mogę się doczekać jego miny, kiedy dowie się, że zamierzam wstąpić do armii.


Wpis 6:
Zgodził się. Nie wiem co o tym myśleć.
Z początku oczywiście protestował. Mówił o niebezpieczeństwach, o tym że ród potrzebuje mistrza przywracania (niby na co!?). Powiedziałem mu wprost co myślę, że wstąpię do armii, czy mu się to podoba, czy nie - bo wiem, że zależy mu tylko na majątku. Gdyby nie to, już dawno ślubowałbym z Ladinee.
Początkowo nieco się przestraszyłem, kiedy cisnął we mnie ognistą kulą - na szczęście w porę wyprowadziłem zaklęcie obronne. Długo milczeliśmy, aż w końcu wrzasnął na pół posiadłości - "a idź sobie do tej armii, obyś zginął w pierwszej utarczce!".
No ale zgodził się, a ja dodatkowo upewniłem się co jest w jego głowie.


Wpis 7:
Nic już nie rozumiem. Czuję w żołądku taki mdły, nieprzyjemny ucisk.
Wuj obudził mnie o szóstej rano. Gdy go ujrzałem - zaniemówiłem.
Stał we wspaniałym zdobionym pancerzu, okazało się, że był kiedyś generałem. Sama zbroja jest ponoć w naszym klanie od dziesiątek pokoleń. Powiedział - "otrzymałem ten pancerz od twojego dziadka, teraz z dumą założyłem go ostatni raz. Jutro zostanie wysłany do Chorągwi, pod którą służysz i magicznie zapieczętowany. Kiedy zostaniesz generałem, będzie twój."
Po policzku spływała mu łza. Zaniemówiłem, mam wrażenie, że moje wczorajsze słowa dotkliwie go zraniły. W końcu czy nie zajmował się mną przez ostatnie lata niczym synem?


Wpis 8:
Co za zwierzęta! Poszedłem pożegnać się z Ladinee - w końcu jutro wyjeżdżam i nie wiem kiedy ją znów zobaczę. Już tam na mnie czekali - ludzie. Cesarscy? Bretoni? Nie rozróżniam tego ścierwa - tak czy inaczej, zapewne zostali wynajęci. Kto to w ogóle wpuścił na Wyspy?
Dokładnie znali godzinę i miejsce naszego spotkania. Nim się obejrzałem, dostałem z tyłu czymś ciężkim, a później kopali mnie jak niewolnika. Gdy odchodzili, jeden cisnął mi w twarz kartką z napisem - "Odpuść sobie. Pilnuj swoich spraw i nie wchodź jej w drogę - narzeczony Ladinee."
Jeszcze nigdy nie byłem tak wściekły. Nie dość, że ją posiądzie, to jeszcze tak mnie upokorzył. W dodatku nawet nie wiem kto to jest! Kiedy wróciłem do domu, miałem nadzieję, że przemknę niepostrzeżenie do moich komnat. Minąłem jakoś majora domosa, lecz wuj zastąpił mi drogę. Z początku nie chciałem mówić, ale nie ustępował póki nie wydusił ze mnie wszystkiego.
Tej samej nocy zakradliśmy się w miejsce, gdzie dostałem baty. Bez trudu wytropiliśmy tych najemników. Zaczailiśmy się tuż obok ich obozu, po czym korzystając z zaklęć iluzji, sprawiliśmy, że pozabijali się nawzajem.
Fakt, to było okrutne i zbędne, powinniśmy ich po prostu zabić. Jednak poczułem po tym ogromną ulgę i nie chciałbym, by zginęli w łagodniejszy sposób.


Wpis 9:
Jestem na miejscu! Fort Chorągwi Diamentowego Ostrza.
Po wstępnych kwalifikacjach, przydzielili mnie od razu do oddziału mieczników. Główną taktyką tej formacji jest walka ostrzem, czary to tylko marginalny dodatek. Z początku nieco się wściekłem - spodziewałem się, że dadzą mnie do magów - jednak po kilku treningowych potyczkach z magami... Mięczaki - nie to co my wojownicy - trzon armii Wysokich Elfów!


Wpis 10:
Musztra, ćwiczenia... Często wybijam się podczas starć treningowych, dzięki wsparciu magią iluzji. Mój najlepszy numer, to seria chwilowych sekundowych oślepień przeciwnika. Kosztują mnie mało uwagi, ale wystarczą by z hukiem powalić wroga na ziemię. Z kolei na magów mam coś innego - zaklęcie odbicia plus atak z bara! Wszyscy zanoszą się wtedy ze śmiechu.
Dobrze mi tu, czuję że coś znaczę. Nie jestem już paniczem, którego wychwalają prywatni nauczyciele. Dostawali za mnie ciężkie pieniądze, więc co mieli mówić? Tu jest inaczej - tutaj faktycznie liczą się umiejętności.


Wpis 11:
Pisałem do Ladinee - twierdzi, że nie jest z nikim zaręczona. Ma za to kilku zalotników, nie wydaje jej się jednak, by któryś z nich był zdolny do uczynienia tego, co mnie spotkało. Obiecała także, że będzie na mnie czekać tyle, ile trzeba.
Ostatnio często o niej myślę - nawet w trakcie ćwiczeń, przez co jakiś żółtodziób spuścił mi łomot. Ona jest cudowna!


Wpis 12:
Ladinee pisze, że jej rodzina zawarła przymierze z jakimś bardziej znaczącym rodem. Ponoć ma wyjść za jakiegoś Ari-aniela. Podejrzewa że to właśnie on nasłał na mnie ludzi. Ponoć gdy go o to zapytała, zaczął się głupawo uśmiechać.
Sama Ladinee zarzeka się oczywiście, że nie wyjdzie za niego - ale co ona może, przymuszą ją i tyle. A ja co zrobię? Przyjdę do niej za kilkadziesiąt lat, zabiję męża i osierocę dzieciaka? Czuję się tak, jakby już ją stracił. Jestem wściekły.


Wpis 13:
Albo przestała pisać, albo po prostu przechwytują jej listy do mnie. Moje też najpewniej nie dochodzą. Jestem po prostu wściekły. Miałem nawet problemy z instruktorem podczas treningów, że niby wyżywam się podczas walk. Ja się wyżywam? Po prostu jak pomyślę, że... Ech, muszę wziąć się w garść. Nic nie zrobię. No bo co, ucieknę z jednostki i porwę ją przed dzień ślubu? To nie Elsweyr - a zacznijmy od tego, że nie zdążyłbym nawet opuścić murów, a już siedziałoby na mnie kilku strażników. Poza tym, rody, układy... Muszę skupić się na treningu wojskowym.


[kilka kolejnych kartek z rzędu zostało wyrwanych]


Wpis 20:
Dziś nasza pierwsza akcja. Cała misja ma charakter nieoficjalny - mamy wypuścić się na południe, na tereny Moamerów. Dowództwo nie mówi nam za wiele - rozumiem to, nikomu nie wyszłoby na dobre, gdyby każdy żołnierz kłapał dziobem na prawo i lewo. Wiem tylko, że polecono generałowi Autanaelowi zebrać wśród nowych wyróżniających się żołnierzy. Tylko grupka z nas nie jest zaprawiona w boju - reszta walczyła w co najmniej dwóch bitwach. Wnioskuję, że to nie będą przelewki.
Mam niezłego cykora, jednak kiedy pomyślę, że będziemy pod rozkazami Autanaela - uspokajam się. To najlepszy generał, jakiego kiedykolwiek widziałem. Inteligentny, wzniosły, wszechstronny... długo by wymieniać. Po prostu idealny Altmerski głównodowodzący.


Wpis 21:
Udało się. Tak nam przynajmniej powiedziano.
Przez kilka tygodni włóczyliśmy się po jakichś puszczach, by w końcu zostać zaatakowanym. Było ciężko, z początku złamali nasz szyk - jednak dzięki Autanaelowi udało nam się zmobilizować i odeprzeć atak. W pewnej chwili walczyłem nawet ramię w ramię z generałem. To było niesamowite - miecz zdawał się w jego dłoni nic nie ważyć, a jednocześnie przecinał wrogów jak powietrze. Starałem się jak mogłem, by godnie osłaniać tego wspaniałego elfa, jednak przy jego umiejętnościach czułem się jak kompletny żółtodziób.
Najbardziej zaskoczył mnie fakt, że używa dwóch mieczy - już wcześniej widziałem je przypięte do pasa, ale myślałem, że mają jedynie znaczenie ceremonialne. W końcu atak dwoma ostrzami jest skrajnie ofensywny, co czyni go czystym samobójstwem. Jednak z tego co widziałem, generał zapewniał sobie osłonę za pomocą magii - z pewnością wymaga to ogromnej podzielności uwagi i stalowej siły woli.
Od jutra jestem na wszystkich dodatkowych treningach.


Wpis 22:
Od jutra zaczynam trening!


Wpis 23:
Niee! Przez tydzień nie robię nic konkretnego poza przymusowymi zajęciami! Postanowiłem przerwać tą nic nie dającą bezczynność. Jestem już po porannym dodatkowym treningu, za chwilę idę na kolejny!


Wpis 24:
Od kilku dni próbuję na dodatkowych treningach używać dwóch ostrzy przeciwko miecznikowi z tarczą - skutki są katastrofalne! Raz pokonał mnie nawet jakiś nowy. Gdy skupiam się na ataku, prędzej czy później porządnie obrywam. Gdy próbuję blokować ciosy mieczem, również przegrywam - możliwości tarczy są na tym polu nieporównywalnie większe. Wreszcie gdy próbuję używać magii, rozpraszam się i przegrywam z kretesem, nim zrobię cokolwiek konkretnego.
Ale nie poddam się!


Wpis 25:
Zaczyna mnie to coraz bardziej męczyć. Chłopaki śmieją się, że przegrywam walki, ponieważ padłem ofiarą chutliwego wampira... No w sumie tak to wygląda, ale nie chce mi się nawet pokazywać, że jestem w stanie wygrać tradycyjną techniką - szkoda mi na to czasu, skoro mogę próbować z dwoma mieczami. Zysk: rozcięty łuk brwiowy i sporo siniaków.


Wpis 26:
Podczas treningu podszedł do mnie sam generał! Spodziewałem się pochwały, ale usłyszałem - "dlaczego marnujesz czas, skoro możesz poświęcić go na treningi żołnierzu?". Nieco zgłupiałem. Prawą ręką chwycił za broń, a lewą schował za plecami. Następnie kazał wziąć mi miecz i tarczę, po czym zaatakować tradycyjnie. Najpierw oczywiście nie chciałem atakować - ale tak mi zaczął napieprzać w tarczę, że w końcu na niego ruszyłem. Zgrabnie unikał moich ciosów, a później w mgnieniu oka wybił mi miecz z ręki, po czym ciął boleśnie w łydkę. Powiedział - "jeżeli nie umiesz walczyć jednym mieczem, nie bierz się za dwa."
Następnie odrzucił swój jedyny miecz i kazał zaatakować ponownie. Ciąłem bez wahania, skupiając się bardziej na obronie - byłem pewien, że zaraz zrobi "coś"... no i zrobił. Chwycił odkrytą dłonią za moje ostrze i wyszarpnął mi broń. Jego rękę spowijała delikatna fioletowa poświata - z pewnością użył jakiegoś potężnego zaklęcia ofensywnego. Powiedział - "skoro chcesz rzucać zaklęcia, ucz się magii. Na dodatkowe zajęcia dla magów mogą chodzisz wszyscy. I nie chcę cię widzieć na sali ćwiczebnej dla mieczników, póki nie wyleczysz nogi."
Specjalnie mnie zranił, żeby dodatkowo zmusić do uczestniczenia na treningach dla magów. A co mi tam - pokażę im kto tu rządzi.


Wpis 27:
Kiedy poszedłem na zajęcia dla magów, byłem bardzo pewny siebie. W końcu rozkładałem ich podczas ćwiczeń dziesiątki razy. Zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne - okazało się, że jestem najgorszy z całej grupy i w poszczególnych ćwiczeniach mają nade mną przewagę nawet inne żółtodzioby. Czułem się tak upokorzony, kiedy przegrywałem magiczne pojedynki z tymi, którym na ogół sprawiałem baty, a odruchy wojownika powodowały gromkie salwy śmiechu. To była gorzka lekcja, ale rozumiem ją doskonale. Póki noga nie wyzdrowieje, będę chodził tylko na treningi dla magów, a jak ją wyleczę, to będę chodził rano na trening dla magów (odkryłem, że umysł jest wtedy jaśniejszy), a wieczorem dla wojowników (wtedy z kolei ciało jest bardziej rozluźnione).


Wpis 28:
Nie wiem kiedy ostatnio tutaj pisałem, jednak mogłem dawać te daty. Zresztą czy to ważne? Trening zajmuje mnie całkowicie - tradycyjnie wymiatam w szkole fechtunku. Jeśli chodzi o magię, mam za sobą tygodnie ciężkiej pracy - dopiero teraz dowiedziałem się o tym, jak ważni są magowie na polu bitwy, oraz jak trudne jest osiągnięcie wymaganej sprawności mentalnej, chociażby na poziomie dostatecznym. Kiedy wstąpiłem do armii - myślałem, że przydzielono mnie do mieczników, ponieważ jestem silny. Teraz wiem, jak bardzo byłem słaby - po prostu nie nadawałem się do niczego innego.


Wpis 29:
Podszedł dziś do mnie generał... Spytał, czy pamiętam ostatnią lekcję. Nie czekając na moją odpowiedź, zadał kolejne pytanie - "czy nauczyłeś się czegoś?"
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Kazał mi chwycić dwa miecze i zaatakować. Wiedziałem, że muszę przygotować się na łomot. Zadałem cios - generał oczywiście uniknął i ciął mnie... w szyję! Krzyknąłem przerażony, gdy zobaczyłem jak jego ostrze odbija się od magicznej tarczy ledwo kilka cali od mojej tętnicy. Tak, to głupie zaklęcie, które ciągle do znudzenia musiałem powtarzać na szkoleniach dla magów. Nie cierpiałem go, mówiłem - "po co mi zaklęcie, skoro mogę zrobić blok". Dopiero teraz ujrzałem jego przydatność - rzuciłem je odruchowo, sam nie wiem kiedy. Jednak bardzo zaskoczył mnie sam atak generała - gdybym się nie obronił się, zostałbym zdekapitowany!
Później poczułem przeszywający ból lewego kolana, który narastał wraz z nienaturalnym ruchem kości w jego wnętrzu. Generał jednym kopniakiem zwichnął mi staw - wszyscy zaczęli się śmiać. Nigdy się tak nie zachowywał - patrzył na mnie z szyderczym uśmiechem, po czym wskazał trzech mieczników.
Powiedział drwiącym tonem: - "widzicie chłopaki, nasz Sillmallirion ma przerost ambicji i trzeba go sprowadzić na ziemię."
Znałem ich. Satanal, Adinielian i Tarodill, często razem gadaliśmy w koszarach. W jednej chwili stali się innymi ludźmi, patrzyli na mnie jak na zwierzynę. Kiedy mnie okrążali, poczułem się zdradzony - wszyscy stali się moimi wrogami. Przypomniał mi się ten wieczór sprzed laty, kiedy to ktoś napuścił na mnie zbirów, gdy chciałem spotkać się z Ladinee. Jednak ani myślałem być ofiarą - w pewnej chwili poczułem nawet jakąś dziwną, dziką pewność siebie. Usłyszałem w swojej głowie - "najłatwiejsza ofiara, to taka, która myśli, że to drapieżnik jest ofiarą".
Odrzuciłem drugi miecz, nie miałem czasu sięgnąć po tarczę. Gdy wyprowadzałem pierwszy cios, w ułamek sekundy przez mój umysł przewinęły się setki inkantacji zaklęć magicznych. Niemal bezwiednie rzuciłem paraliż na Adinieliana, który atakował z tyłu kiedy ciąłem Satanala. Chciałem przenieść ciężar na strzaskane kolano - odmówiło posłuszeństwa, było jak z waty. Próbowałem rzucić jakieś szybkie zaklęcie leczące, ale było już za późno. Kiedy spadałem na ziemię, użyłem zaklęcia tarczy, które odbiło cios rannego Satanala. Odruchowo zrobiłem przewrót i nie podnosząc się z podłogi puściłem na całą trójkę morze płomieni. Wszyscy trzej zaczęli biegać, tarzać się - na szczęście generał rzucił na nich odpowiednie antyzaklęcia. Byli bladzi, przypominali nieco Śnieżne Elfy.
Generał znanym sobie sposobem podniósł mnie do pionu. Szepnął - "gdybym w ciebie nie wierzył, za nic nie wyprowadziłbym ciosu w szyję" - tylko ja mogłem to dosłyszeć.
Następnie zwołał wszystkich i krzyknął - "Spójrzcie na niego! Tak walczy mag bojowy!" - po czym dodał spoglądając na pokonanych - "a tak kończą ci, co z nim zadzierają".
Później spojrzał mi prosto w oczy, zrozumiałem o co chodziło. To był test. Test sprawności fizycznej, talentu magicznego, a przede wszystkim siły ducha. Zostałem porzucony, sam przeciw wszystkim - jednak nie poddałem się. I o to chodziło. Generał powiedział, że przenosi mnie do magów bojowych. Tutaj nauczę się walki dwoma ostrzami, obrony za pomocą magii oraz harmonijnego łączenia mocy zaklęć i siły ataków ostrzami. Trening mam zacząć od jutra. Nieco mnie to zdziwiło, zważywszy na stan nogi - ale jak już miałem okazję się przekonać, kwestionowanie słów generała nie jest dobrym pomysłem. Pod koniec naszej rozmowy, spytałem czy nie powinienem czasem pomóc w leczeniu moich kompanów. Generał odparł - "Oszczędzaj energię". Niby nic, ale miał przy tym jakiś dziwny ton. Zupełnie, jakby coś sugerował.


Wpis 30:
Minęło wiele... dni? miesięcy? Nie wiem! Mam czas by coś naskrobać tylko dla tego, że mam złamanie otwarte w lewej ręce i omal nie ucięli mi stóp! Dostałem łaskawie tydzień wolnego. Chociaż znając życie, jutro przyjdzie do mnie jakiś mag, bo generał uzna, że wydobrzałem już na tyle, że mogę sobie poćwiczyć oszczędzanie energii. Tak, jakie to zabawne. Kiedy pierwszy raz powiedział "oszczędzaj energię", nie zdawałem sobie sprawy, że te słowa zostaną wpalone w mój mózg do tego stopnia, że wyjdą drugą stroną... Ciągle to samo - "oszczędzaj energię! Zwykły mag jest bezużyteczny już po paru minutach bitwy! Ty musisz być skuteczny nawet po jej zakończeniu. Oszczędzaj energię!".
Tego się tutaj uczą, oszczędzania energii. Z zewnątrz to wygląda tak słodko, jak to mówią - "magowie bitewni zachowują idealną równowagę pomiędzy rzucaniem czarów i walką mieczami". No i dzień w dzień tłuką nas, atakują nawet po dziesięciu na jednego. I co? Dostanę w łeb - "czemu nie rzuciłeś zaklęcia!?", obronię się zaklęciem - "oszczędzaj energię!".
Na bogów, ktoś tu lezie - czyli jednak generał wysłał do mnie tego maga.


Wpis 31:
Właśnie szperałem w swoich szafkach i odkryłem, że kiedyś pisałem jakiś dziennik! Ciekawe... te chwile wydają się tak odległe. Od ponad pół roku jestem już pełnoprawnym magiem bitewnym. Szykujemy się do działań wywiadowczych na terenach Moamerów. Same lekkie oddziały plus mała kolumna mieczników i garstka magów bitewnych, gdyby coś poszło nie tak. Czas się zbierać.


Wpis 32:
No i oczywiście nawaliliśmy po całości. Ponad połowa zginęła, w dodatku sprawa tajności działań jest teraz co najmniej wątpliwa. Ponoć było nas słuchać nawet na naszych Wyspach... Jednak nauczyłem się wczoraj czegoś ważnego - miałem okazję przekonać się, jaką siłą są magowie bojowi. Miecznicy... wszyscy, a najbardziej oni sami, są przekonani, że to pod ich manewry ustawia się szyki i formacje. Nic bardziej mylnego. Gdyby nie nasza grupka, Moamerowie starliby nas w pył. Część z nas trzyma się z tyłu, jak magowie. Inni, jak ja i generał, walczy razem w miecznikami. W rzeczywistości nieświadomi miecznicy stanowią ochronne skrzydła każdego maga bitewnego. Wśród pozornych, kwadratowych formacji kryją się prawdziwe szyki - i to one decydują o potędze naszej armii. Żaden inny oddział nie przeżyłby tak zmasowanego ataku - ale w końcu jesteśmy Altmerami!


[kilka kolejnych kartek jest wręcz czerwona od krwi i nie jest w jakimkolwiek stopniu czytelna]


Wpis 40:
Przed nami kolejne działanie - możliwe, że ostatnie jeśli chodzi o sprawę tajnych działań na terenach Moamerów. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, może nawet uda nam się zachować naszą "tajność" i obrócić wszystko tak, by wiadome sprawy nie wyszły na światło dzienne. Oczywiście nie jestem na tyle głupi, by pisać o tym w jakimś dzienniku - i tak jest tu zbyt dużo informacji na mój temat.

Wpis 41:
Działania powiodły się. Jednak nie mam sił o tym pisać - zbyt wiele śmierci, zbyt wiele krwi. Początkowo była to bitwa, lecz później pozostała z niej tylko rzeź. Najpotworniejsza jaką widziałem... Wszystko zostało pomyślnie przeprowadzone - ta bitwa nigdy nie istniała, nikt się o niej nie dowie. Każdy kto w niej zginął zostanie zapomniany. Tak trudno pogodzić się z myślą, że przyjaciele u których boku walczyłem nigdy nie istnieli. Nie chcę nawet myśleć, w jaki sposób zostanie to wperswadowane ich bliskim. Tyle śmierci, tyle krwi...

Wpis 42:
Dostaję awans na setnika. Tak długo na to czekałem. Teraz siedzę i nie czuję nic, przed moimi oczami wciąż widzę obraz po zakończeniu bitwy. Ogromną łąkę zasypaną odciętymi kończynami i wciąż żyjącymi wojownikami bez rąk i nóg. Za jaką cenę dostaję ten tytuł? Za dobicie przepołowionego Satanala? Czy każdy setnik musi stać się hmm... rośliną? Symbolem mojej nowej chorągwi jest Święty Aloes - to takie zabawne...


Wpis 43:
Tak więc pokój na Wyspach kwitnie w najlepsze. Tym razem to Moamerowie wpadli na pomysł podobny do naszego i zapuszczają się na nasze ziemie. Oficjalnie, jak zawsze nikt o niczym nie wie. Ostatnio przyjechali nawet ichni posłowie z, a jakże, pokojową wizytą. Sprawa jest bardzo delikatna. Tym razem cała "tajność" jest jeszcze bardziej śmieszna i nawet zaściankowa szlachta wie co się święci. Jednak ci co mają nie wiedzieć, nie wiedzą - chodzi oczywiście o kilka wiadomych rodów z Wysp, oraz o te świnie z Cesarskiego Miasta. Zwłaszcza o świnie z Cesarskiego Miasta. Gdyby dowiedzieli się, że zagrażają nam Moamerowie, byłby to pretekst do naruszenia przez nich naszych granic z powodu "ochrony integralności cesarstwa". Już raz nas upokorzyli - tyle wystarczy do końca istnienia tego świata. Ech, ludzie to najgorszy rodzaj zwierząt. Mamy do dyspozycji jedynie kilka chorągwi, w tym moją. Nie możemy zawieść, inaczej Sapiarhowie i Rada rozwalą nas wszystkich osobiście, nim Moamerowie zdążą chwycić za broń.


Wpis 44:
Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Każdy z setników jest odpowiedzialny za likwidację wrażych oddziałów na określonym obszarze. W ciągu kilku dni udało mi się przyprzeć wroga do muru, by wyciąć wszystkich w pień - do ostatniego wojownika. Gadałem z generałem - mam pomóc reszcie uporać się z problemem. Będę miał też tymczasowe zwierzchnictwo nad setnikami którym będę pomagać.


Wpis 45:
Całkiem ciekawe - wygląda na to, że jestem nową atrakcją armii. "Wypożyczają mnie" wszędzie, gdzie nie mogą sobie poradzić z Moamerami. Miałem też parę okazji, by nieco pogadać z generałem na osobności. To naprawdę równy facet. Zdarzyło nam się nawet parę razy razem poćwiczyć.


Wpis 46:
Podchody, Moamerzy, starcia których formalnie nigdy nie było, polegli wojownicy, którzy formalnie nigdy nie istnieli...


Wpis 47:
[W miejscu, gdzie zazwyczaj znajdywał się tekst, widnieje erotyczny szkic urokliwej Altmerki, podpisanej poniżej jako "Ladinee"]


Wpis 48:
Cóż, lepiej rysować coś przez kilka tygodni, niż pisać w kółko "Podchody, Moamerzy, starcia których formalnie nigdy nie było, polegli wojownicy, który formalnie nigdy nie istnieli...".


Wpis 49:
Kurcze, zaczynam się już przyzwyczajać, że setnicy wykonują moje rozkazy. Generał bardzo sobie chwali moje poczynania. dużo też razem ćwiczymy. Jutro zadam ostatni, decydujący cios. Wszyscy wiedzą, że cały ten szereg zwycięstw jest tylko moją zasługą. Teoretycznie powinni mianować mnie generałem, ale za co? Przecież oficjalnie nie byłem na żadnej bitwie... Żenada.


Wpis 50:
No i stało się. Wojska rozgromione, a ja dostaję awans na generała. Oficjalnie za "ponadprzeciętne zdolności taktyczne i bojowe", że niby wybijałem się na treningach czy coś. To zabawne. Cała armia wie kim jestem, nawet dla żółtodziobów jestem bohaterem - bohaterem dwóch wojen, których nie było. Przeklęta polityka. Autanael zaproponował przejście na ty, spędzamy razem większość czasu. Albo ćwiczymy, albo zajmujemy się koordynacją placówek.
Otrzymałem też rodowy pancerz, który przed laty obiecał mi wuj - z niego cieszę się bardziej niż ze wszystkich awansów razem wziętych.


Wpis 51:
A to ciekawe! Autanael również prowadzi dziennik. Jesteśmy do siebie tacy podobni. Gadałem z nim nieco o różnych sprawach, jakoś zeszło na Ladinee. Zaproponował odwiedzenie jej. Uważa, że nie powinienem sobie robić wrogów i mogę zyskać nowe znajomości. Nawet zażartował, że być może wygoniła tego swojego adoratora i cały czas na mnie czeka. Najśmieszniejsze jest to, że łudzę się, że to prawda.
No i pozostaje jeszcze sprawa majątku. Wuj może być zaskoczony - a może nie? Sam już nie wiem, nie kontaktowaliśmy się od dawna. Nie chcę majątku, mój dom jest teraz tutaj, w armii.


Wpis 52:
No i wyszedłem oficjalnie poza fort. Salutuje mi każdy wojownik, czy strażnik. Wszędzie budzę zachwyt - jak na generała przystało. Zupełnie jak Autanael - jednak dostrzegam ogromną przepaść, która nas dzieli. Czy kiedykolwiek dorównam mu mądrością? Charakterem? Będę się starał... Od razu udałem się odwiedzić Ladinee. Dowiedziałem się, że zaginęła bez śladu krótko po tym, jak zakazano jej ze mną korespondować. Dziewczyna najprawdopodobniej nie żyje. Wstyd mi przed samym sobą, ale gdy to usłyszałem, poczułem ulgę. Nie żal, nie smutek - ulgę. Ba, ucieszyłem się. Ta myśl odpowiada mi o wiele bardziej, niż gdyby miała wieść szczęśliwe życiu z kimś innym, niż mną. Czy przeszłoby mi to przez myśl, gdybym naprawdę ją kochał? Ten fakt dodatkowo utwierdza mnie w przekonaniu, że powinienem związać swoje dalsze życie z armią.
Poznałem nawet tego jej narzeczonego. Zwie się Adinalis, miły gość. Zaprosił mnie do swojego pałacu i kazał traktować jak członka rodziny. Przyznał się też, że to on odpowiada za nasłane na mnie przed laty zwierzęta. Sprawiał wrażenie, jakby chciał mi to teraz zadośćuczynić... albo po prostu nie chce mieć złych relacji ze znanym generałem...


Wpis 53:
Odwiedziłem wuja - gdy mnie zobaczył, po prostu go zatkało. Zaskoczenie? Duma? Strach? Nie mam pojęcia co to była za emocja. Swoją drogą, całkiem nieźle się trzyma - momentami lepiej ode mnie. Z okazji mojego powrotu zorganizował ogromne przyjęcie. Kiedy poruszam sprawę spadku po matce, zawzięcie zmienia temat - na pierwszy rzut oka widać, że na dobre zapuścił tutaj korzenie. Nie mam mu tego za złe - za kilka dni wracam do armii. Przed wyjazdem powiem mu, że zrzekam się praw do domu i majątku. Mam już swój dom, a moich żołnierzy nie oddałbym za żaden pałac.


Wpis 54:
Autanael nie żyje. Dziś miałem wracać do fortu. Przyszedł do nas Akadahallin, jeden z moich setników. Chciał rozmawiać tylko ze mną i wujem, na osobności. Zamknęliśmy się we trzech w prywatnych komnatach. Okazało się, że w fortach miał miejsce szereg morderstw. Zlikwidowani zostali niemal wszyscy wyżsi rangą, którzy mieli kontakt ze sprawą Moamerów. Jedni mówią, że jest to rozkaz od samej Rady, inni, że zemsta skrytobójców Tropikalnych Elfów, jeszcze inni wspominają o porachunkach rodowych. Kiedy skończył mówić, gapiliśmy się na niego przez dobre dziesięć minut.
Zarówno wuj, jak i Akadahallin nalegają, bym uciekł z Wysp. I obawiam się, że mają rację. Skoro sam Autanael nie dał im rady, ja również nie będę miał szans.
Wyruszam z Akadahallinem jutro o zmierzchu. Na drugi koniec świata, do Morrowind - ojczyzny Przeklętych Elfów. Ponoć Akadahallin ma tam jakąś rodzinę.


Wpis 55:
Jesteśmy już blisko granicy - po raz ostatni widzę strzeliste altmerskie wieże... Ile będę musiał uciekać? Czy kiedyś powrócę do domu? Na razie straciłem ojczyznę i mentora - czy miałem coś więcej? Jednak nie poddam się. Wiem, że Autanael by się nie poddał. Kiedyś powrócę na Wyspy i pomszczę ich wszystkich.


Wpis 56:
Opuściłem ojczyznę - Wyspy Summuret - niedawno zeszliśmy ze statku. Na razie wszystko przebiega bez zakłóceń. Uzgodniliśmy z Adahallinem, że lepiej będzie, jeśli się rozdzielimy. W końcu polują na nas obu. Jeśli bogowie pozwolą, spotkamy się w Morrowind. Przed pożegnaniem dał mi zawiniątko - powiedział, że generał życzył sobie, by mi to wręczyć w razie swojej śmierci. W środku były dwa miecze Autanaela, oraz liścik. Znam Akadahallina, nie czytał go.
Autanael nigdy nie był zbyt wylewny. Wiadomość brzmiała - "Sillmallirionie. Jeżeli czytasz te słowa, jestem martwy. Nigdy nie miałem syna, lecz gdyby było inaczej, chciałbym, by był taki jak ty. Dlatego pragnę, byś odziedziczył po mnie moje ostrza - to unikatowe egzemplarze, jedyne w całym Tamriel. Oby służyły ci dobrze. Niech Auri-El cię błogosławi."
Tyle. To wystarczyło. Stałem i gapiłem się w kartkę, sam nie wiem jak długo.


Wpis 57:
Nie wiem ile czasu zajęło mi przedarcie się przez puszcze Valenwood i pustynie Elsweyr, następnie przez fragment Cyrodiil, by trafić ostatecznie na Czarne Mokradła. Stąd już prosta droga do Morrowind... "Prosta", jakie to zabawne. W Cyrodiil zbyt trudno się ukryć, szczególnie altmerskiemu generałowi. Jeżeli skrytobójcy faktycznie za mną podążają - a z pewnością podążają - byłbym dla nich łatwym celem. Tutaj jest inaczej - morze paproci i gęste zarośla dają mi schronienie. W teorii. Im głębiej w gąszcz, tym większe zagrożenie. Argonianie, agresywne rośliny, jadowite stworzenia... i kto wie co jeszcze. No i tak podróżuję, trzymam się przy granicy - co raz zagłębiam się w puszczę, a gdy już poczuję się bezpiecznie, dostrzegam coś, co każe mi się z niej wynurzać. Dobrze, że chociaż z jedzeniem nie mam problemów - ptactwa wszelakiego tu dostatek. Podróżuję owinięty w szmaty, cały dobytek noszę na sobie, skrzętnie ukryty pod zawojami. Wagę pancerza i broni niweluję za pomocą magii - zdaję sobie sprawę, że osłabia mnie to znacznie w przypadku ataku, lecz wiem, że najbardziej na atak naraża mnie właśnie powolna podróż.


[Kilka kolejnych kartek nosi znaczne ślady wilgoci, tusz jest zbyt rozmazany, bo cokolwiek odczytać.]


Wpis 62:
Opuściłem już puszczę na dobre, teraz rozciągają się przede mną równiny. Co rusz dostrzegam wśród drzew ogromne grzyby, powietrze jest jakieś dziwnie ciężkie. Nie jest wilgotne, ma się wrażenie rześkości, ale jest w tym coś... pylistego. Tak więc oto cel mojej podróży, Morrowind.


ARHIZ

Oczy Traw

Droga A'ae
Piszę do Ciebie przepełniony tęsknotą, dobrze wiesz dlaczego. Zawsze pracowaliśmy razem, a teraz? Zarząd wysłał nas na dwie zupełnie inne planety. W dodatku rozpoczęła się Burza Energetyczna, która może potrwać nawet kilka lat. Jedyne co mi pozostaje, to listy.
Wybacz, że nie potrafię ich pisać. Przed chwilą zainstalowałem na laptopie tego całego Wysłannika. Ponoć jest o wiele lepszym komunikatorem, niż Doręczyciel. Pamiętam, jak moi znajomi śmiali się ze mnie, że nie mam żadnej aplikacji tego typu. Odpowiadałem im zawsze: a na co mi to? Przecież wszystkich, z którymi pracuję i których lubię, mam zawsze pod ręką. A teraz? Cały czas są ze mną kumple z ekspedycji, ale co z tego? Nie ma Ciebie – a Ty jesteś dla mnie wszystkim.
Nie wiem co więcej napisać, wybacz.
Kocham Cię i pozdrawiam, Ao


Drogi Ao
Również jest mi przykro, że nie możemy być razem, ale spójrzmy na to z innej strony. Cały czas obracasz się w swoim środowisku. Kontaktujesz się i przyjaźnisz właściwie tylko z członkami własnego zespołu. Pamiętasz, jak się poznaliśmy na planecie ADF235? Badałam świeżo znalezioną wazę, a Ty klęczałeś zaraz obok i przyglądałeś się tamtejszym roślinom. Gdybyś na mnie nie wpadł, zagadałbyś do mnie?
Powinieneś nie bać się poznawać nowych ludzi. Ja mam setki przyjaciół w całej galaktyce. Proszę zastanów się nad tym.
A właśnie, i zapytaj Generała, dlaczego właściwie nie przydzielono nas na tę samą planetę – jak to zawsze miało miejsce.
Nie napisałeś nawet co u Ciebie słychać. Ja właśnie dotarłam na DGH647 – standardowa planeta z bogatym życiem węglowym. Moje zadanie polega na poznaniu i opisaniu kultury tutejszych inteligentnych form. Nasi górnicy boją się agresji z ich strony i takie tam. Mogłam się im już nawet z daleka przyjrzeć – kontakt z nimi będzie czystą przyjemnością! Nie dość, że są to istoty humanoidalne, to jeszcze porozumiewają się za pomocą strun głosowych. Mają nawet rozpoznawalne twarze. Ach, jestem taka podekscytowana. Mówiono mi, że to bardzo ważne przedsięwzięcie. Jeżeli uda mi się z nimi szybko nawiązać kontakt, mogę liczyć na spore wynagrodzenie. Prawdopodobnie gdy skończy się Burza, będę już w drodze do Ciebie kochany.
Ach szkoda, że na tak dalekie odległości nie działają telefony czy chociażby czaty, a na dotarcie listu trzeba czekać kilka dni.
Dobra, muszę kończyć. Przygotowuję właśnie słowniki pierwowzorów ludzkich języków wraz z symulacjami ewolucji określeń i logiki. Badany przeze mnie lud jest na poziomie Epoki Brązu, więc rozmieszczenie podsłuchów i kamer w ich wiosce nie było żadnym wyzwaniem – nie odróżniają ich od lokalnych owadów. Jestem pewna, że uda mi się nauczyć ich języka w oparciu o obserwacje, bazując jedynie na ludzkich pierwowzorach językowych. Ps: I wywal Wysłannika, Doręczyciel lepszy – używam go od dziesięciu lat i nie narzekam, a tego nowego wywaliłam po godzinie.
Tęsknię, A'ae


Droga A'ae
Wybacz, że nie napisałem co u mnie. To przez roztargnienie, znasz mnie. Wylądowaliśmy kilka dni temu na SGHT55675... jakoś tak. Będę musiał nauczyć się tej nazwy podczas sporządzania raportu. Występuje tam typowa fauna i flora krzemowa, przy czym na lądzie pojawiają się dopiero pierwsze rośliny. Co ciekawe jest tu więcej tlenu, niż wynikało z naszych obliczeń. Jak widzisz po nazwie, to nowo odkryta planeta.
Zastanawiam się, po co nas tutaj przywieźli. Jesteśmy przecież karbobotanikami – życie krzemowe to dla mnie czarna magia. Na razie siedzimy w naszej kwaterze i gramy w gry przez lokalną sieć. Nie mamy nawet zezwolenia na wyjście. Prawdopodobnie czekają nas nudne konsultacje i badanie homologii tutejszych roślin, w porównaniu z formami węglowymi. Mam nadzieję, że szybko przylecisz...
Co do Generała, niczego się nie domyślamy i chyba nie ma sensu go o to pytać.
Ps: W życiu nie usunę Wysłannika! Ten cały Doręczyciel zamiast poprawiać na bieżąco błędy ortograficzne, tylko je podkreśla.
Wciąż o Tobie myślę i tęsknię, Ao.


Drogi Ao
Ty to jednak jesteś kochany. Bo po co pytać Generała... Pisałam do niego - odpisał, że zostałam tam wysłana z dwóch względów. Po pierwsze, inni astrokulturoznawcy byli za daleko – a jest to sprawa wielkiej wagi, ponieważ są tutaj ogromne złoża uranu. Po drugie, mój ostatni sukces na DFT341 rozszedł się szerszym echem niż przewidywałam! Twierdzą, że jestem jedną z lepszych profesjonalistek federacji! Wyobraź sobie, że mam nawet pod sobą zespół – dwudziestoosobowy! Kurcze, cieszę się jak dziecko. Tak bardzo chciałabym Cię teraz uściskać, rzucić Ci się na szyję... Co do Twoich badań – wiesz, że znam ten ból. Ale może za to posłuchasz o moich osiągach.
Otóż wyobraź sobie, że słowa, gesty, logika – wszystko jest u badanej przeze mnie rasy bardzo podobne do naszych, ludzkich. Mało tego, ich słowa są proste do wymówienia – sami zwą się na przykład Alius. Podglądam ich stale na moim sprzęcie. Umiem już nawet podstawowe zwroty.
O, właśnie jeden ogląda mojego mechanicznego żuczka. Chodzą jedynie w przepaskach, zupełnie jak mieszkańcy lasów deszczowych na Ziemi. W momencie,gdy to piszę, osobnik z zaciekawieniem przygląda się mojemu robocikowi – zapewne uznał go za jakiś nowy gatunek owada.
Górnicy strasznie się ich boją – wyglądają jak ludzie, ale mają czerwoną skórę, twarze bez nosów i dwa rzędy ostrych kłów. Nie ma też u nich dymorfizmu płciowego. No powiedz, co to dla mnie? Nie z takimi już pertraktowałam, pamiętasz te maszkary z FFG675?
O widzisz, niestety musiałam ewakuować mojego żuczka, bo mój obiekt badawczy chciał go skosztować. Jak do Ciebie przylecę, to przyniosę wszystkie nagrania – uśmiejecie się do rozpuku.
Muszę kończyć, słowniki na mnie czekają. Trzymaj się i nie siedź do późna w nocy!
Koooocham Cię! A'ae


Droga A'ae
Wreszcie wypuścili nas z tej blaszanej klatki. Atmosfera jest optymalna, chodzimy bez skafandrów. Odkryliśmy coś niespotykanego. Jak pisałem wcześniej, istnieje tam życie krzemowe - przy czym jest na poziomie nieśmiałego wychodzenia z wody. Tymczasem w głębi lądu odkryliśmy ogromne połacie wysokich na kilkadziesiąt metrów drzew. Są to formy węglowe! Jakby było tego mało, latają nad nimi chmary istot, przypominających nieco owady – długie na trzy metry! I tutaj jest problem. Te dwa gatunki – rośliny i owady - są jedynymi węglowymi formami na tej planecie. Jeszcze ich nie badałem, ale widać wysokie zaawansowanie ewolucyjne. Wynika z tego, że wszyscy przodkowie tych stworzeń musieli wymrzeć. Co ciekawe, nie znaleźliśmy żadnych pozostałości po formach węglowych. Wygląda to tak, jakby te dwa organizmy pojawiły się na tej planecie od razu w swojej progresywnej formie. Obecnie szukamy nasion, zarodników, przetrwalników – czegokolwiek. Podejrzewamy, że te formy życia przybyły tutaj w utajonej formie z kosmosu. Ja i mój zespół będziemy badać te tajemnicze rośliny. Dziwne owady są na razie traktowane po macoszemu, ale zespół entomologiczny jest już w drodze. Tak czy inaczej, to będzie dużo roboty, dużo odkryć. Może dzięki temu awansuję. Przede mną masa pracy. Cieszę się, że chociaż Ty będziesz mieć lekko. Generał mówi, że burza potrwa najkrócej pół roku – jest więc nadzieja.
Muszę kończyć, wyruszamy na ekspedycję. Powodzenia w pertraktacjach z tubylcami!


Drogi Ao
No nie napisałeś nawet na końcu, że mnie kochasz. Nieładnie. Ech, gdybyś miał normalną kobietę, to by się na Ciebie chyba od razu obraziła. A ja co? Tylko uśmiecham się do monitora , widząc Twoje roztargnienie. A u mnie pełno roboty. Opracowałam już do końca słowniki i za kilka dni wyruszam do moich Alius. Muszę lecieć.
Przesyłam całuski i buziaczki, A'ae


Droga A'ae
Nie uwierzysz! Znaleźliśmy je. Zarodniki! Mam je teraz na szkiełku. Po testach w komorze ciśnieniowej oraz symulatorze termicznym okazuje się, że nie powinny zginąć w przestrzeni kosmicznej. Wygląda na to, że te rośliny rozsiewają się między planetami. To fenomen na skalę wszechświata! Same okazy przypominają nieco trawy, choć są bardziej progresywne. Nadaliśmy mu roboczą nazwę Superpoaceae – nadwiechlinowate. Ale to nie koniec rewelacji. Pisałem ci o dużych owadach. Są całkowicie nieagresywne, ale nie pozwalają nam uszkadzać w żaden sposób tych roślin. Z początku myśleliśmy o symbiozie, ale później okazało się, że są to... sporofity! Te duże rośliny są gametofitami! To jest jeden gatunek rośliny mającej dwie postacie – ruchomą i osiadłą, która w dodatku potrafi rozsiewać się pomiędzy planetami. Ten rodzaj może mieć miliardy lat! Wstępne analizy genetyczne wskazują na 60n. Na razie nie chcemy ich kroić, nie wiemy bowiem czego spodziewać się po sporofitach – mogą stać się agresywne. O! Właśnie siedzi jeden przed okiem i patrzy na mnie. Ma skrzydła podobne do tych u ważki i cztery kończyny. Posiada też rodzaj członowatego "ogona", z którego wyrasta pęk barwnych, świecących wąsów. Z drugiej strony jest "głowa" z długimi antenami i wielkimi oczami. Oko zajmuje niemal 90% bocznej powierzchni głowy. Nie mogę uwierzyć, że opisuję Ci właśnie trawę. Zawsze przeszkadzało mi w roślinach to, że nigdy nie mogłem nawiązać z nimi jakiegokolwiek kontaktu. Teraz moje marzenie spełnia się. Wybacz, że piszę tylko o badaniach. Ty zdajesz się dostosowywać do mnie, opisując mi swoje. Wiesz, że nie jestem rozmowny, nie wiem nawet co chcesz przeczytać. Smutno mi bez Ciebie.
Tęsknię, Ao...


Najukochańszy Ao
Byłam dziś u moich Alius i jestem załamana. Nauczyłam się ich języka, obyczajów. Wszystko miało pójść jak z płatka, tymczasem... oni mnie nie rozumieją. Kiedy słyszę ich rozmowy między sobą, bez problemu wychwytuję słowa. Wydaje mi się, że ich rozumiem. Lecz gdy zadaję im jakiekolwiek pytanie, odpowiadają: "nie rozumiem cię", "nie rozumiem co mówisz, Obcy", "odejdź Obcy, jeśli chcesz rozmawiać poznaj najpierw nasze obyczaje". Siedziałam przed ekranem, tygodniami ucząc się słów i gestów. To jest nielogiczne! W dodatku zdają się rozumieć słowa, które wymawiam, ale jednocześnie nie dociera do nich ich sens. Jestem w kropce, a poinformowałam już przełożonych, że rozpoczęcie rozmów z tubylcami to kwestia dni. Muszę kończyć.
A'ae


Droga A'ae
Przykro mi z powodu Twojego niepowodzenia. Wiem, że sobie poradzisz, wierzę w Ciebie. Tymczasem ja badam te gametofity. Jeden z nich polubił mnie na tyle, że pozwolił mi się nawet przeanalizować falami radiowymi. Okazało się, że nie ma mózgu! Żeby było śmieszniej, jest bardzo pojętny i zachowuje się jakby odgadywał moje myśli. Najbardziej fascynuje mnie budowa jego oczu. Są ogromne, z czarną źrenicą w kształcie sierpa. Mienią się różnymi odcieniami żółtego i świecą w ciemności. Kiedy patrzę w te wielkie oczy, wydaje mi się, że ta istota wie o mnie wszystko. Że prześwietla mnie nimi na wylot. I w dodatku ta świadomość, że jest to wyspecjalizowana progresywna trawa. Czasami patrzę w te oczy nawet kilka godzin. Wybacz A'ae, jeśli wydaje Ci się, że nie obchodzą mnie Twoje problemy i badania. Nie jest tak – po prostu skupiam się na swojej pracy.
Kocham Cię, Ao


Drogi Ao
Nie gniewam się, znam Cię. Widzisz jak to się odwróciło? Ty masz fascynujące badania, a ja sytuację bez wyjścia. Nie widzę żadnej bariery pomiędzy mną a Alius, jednak jest ona dla nich nie do przebycia. Podczas gdy mi wydaje się, że jesteśmy podobni – oni widzą tylko nasze różnice. Założyłam, że są tacy jak ja - a oni okazali się tak różni, że kontakt jest niemożliwy.


Moja A'ae
Jestem taki szczęśliwy. Zdaję się coraz bardziej rozumieć te rośliny. Spędzam teraz z tym oswojonym sporofitem całe dnie, notując jego zachowanie i badając go. Czuję, jak nawiązała się między nami wyjątkowa więź. Gdy patrzę w oczy tej trawy – jakkolwiek to brzmi – czuję taki dziwny spokój, harmonię. To nie do opisania.


Drogi Ao
Widzę, że badania pochłonęły Cię na całego. Jesteś profesjonalistą w pełnym tego słowa znaczeniu. Smutno mi, że w Swojej ostatniej wiadomości pisałeś tylko o sobie i Twoich badaniach, ale rozumiem Cię. Sama jestem przecież naukowcem, wiem co czujesz. Myślałam, że spotkam się z czymś podobnym, lecz niestety. "Odejdź!", "przepadnij!" - tak witają mnie Alius. Stają się agresywni, jakbym ich stale obrażała. Uświadomiłam sobie, że nie wiem o nich nic.


Moja A'ae
Jaki los jest okrutny! Odkryliśmy, że Superpoaceae generują i przetwarzają ogromne ilości energii. Wynika z tego, że mają ogromną siłę destrukcyjną. Odkryliśmy też, że nie mają mózgu, ponieważ całe ciało pełni funkcję tego narządu. Iloraz inteligencji przewyższa wszelkie skale. Wszędzie pełno wojska. Ewakuują wszystkich. Zarząd uznał, że wszyscy cywile muszą opuścić planetę. Nie wiem co chcą zrobić. Albo zniszczą całą planetę, albo... wyszkolą te rośliny i zrobią z nich broń zagłady. Lecz nie uda im się, czuję płynącą w nich potęgę i mądrość. Czuję, że my ludzie, jesteśmy przy tych trawach niczym. Lecz przepełnia mnie smutek z innego powodu. Nie zobaczę już tych wielkich oczu! Nie spojrzę w te wielkie źrenice i nie poczuję tego wyjątkowego stanu!


Drogi Ao
Rozumiem Twój smutek, ale mógłbyś wykazywać mną jakiekolwiek zainteresowanie!? Rozumiem, że badania pochłonęły Cię całego, ale nie zachowuj się jak dziecko. Napisz jak przejdzie Ci atak zdziecinnienia.


Szanowna Pani A'ae Saa
Z tej strony Generał Azuu-ta, przełożony Pani partnera. Kilka minut po starcie w celu opuszczenia planety, Ao odebrał sobie życie. Jego współpracownicy mówili, że zdawał się być całkowicie pochłonięty jedną z odkrytych tutaj ruchliwych roślin. Wpatrywał się całymi dniami w oczy tego czegoś, nie przyjmował pokarmu. Jego ostatnie słowa brzmiały "Nie mogę żyć bez twych oczu! Wspaniałych, ogromnych żółtych oczu...". Konto Ao zostanie skasowane a jego zwłoki zniszczone. Nie powinienem tego Pani pisać i wszystkiemu zaprzeczę. Korespondencja pomiędzy Panią i Ao zostanie skasowana także w Pani komputerze. Proszę docenić fakt, że złamałem procedury, by Panią o tym poinformować. Oficjalnie Ao zginął podczas ewakuacji.
[konto tego użytkownika zostało skasowane]


Drogi Ao
Nie wiem dlaczego to piszę, ale czuję, że muszę. Kochałam Cię, myślałam, że Cię znam. Kiedy pisałeś o tej swojej trawie z oczami, widziałam jedynie naukowe zafascynowanie, pełne oddanie pracy. Okazało się to, sama nie wiem... jakąś chorą miłością. Nie wiem, czy to wina tego czegoś, czy Twoja, ale dopiero teraz zobaczyłam, jak bardzo byłeś dla mnie obcy. Myślałam, że rozumiemy się w każdym aspekcie – gdyby tak było, wyczułabym, że coś jest nie tak. Jesteś jak lud Alius – myślałam, że ich znam, że zrozumiemy się – tymczasem byłam tak naprawdę gdzieś z boku. Nie rozumiałam ich, tak jak nie rozumiałam Ciebie.
Tak wygląda mój list pożegnalny do Ciebie. Pełen zarzutów i żalu. Wiedz, że nigdy Cię nie zapomnę. Żegnaj Ao...
[Wiadomość nie została wysłana, błędny adres IP użytkownika. Zmień kod i spróbuj jeszcze raz.]


ARHIZ