Setki proporców łopotały na porywistym wietrze, szeleszcząc niczym mknące po niebie stado pierzastych węży. Na środku zaś pysznił się dumnie największy i najwspanialszy z nich, biały sztandar z wizerunkiem Boga-wojownika.
Generał Seymār Kryształowy Wąż rozpostarł wachlarz po czym wzniósł go nad głowę.
– Wojownicy! Synowie Narodu Anańskiego! – ryknął z siłą dziesięciu mężów. – Przed nami największa bitwa, jaką świat widział. Kiedy patrzę na mrowie wrażych oddziałów, nie mam wątpliwości, że są liczniejsze.
W oddali rozległ się tubalny, niski ton. To ryk barbarzyńskiego rogu, znak wymarszu. Niebo pociemniało, jednak nie na tyle, by przysłonić do końca horyzont – najeżony włóczniami, nieskończony las oręża.
– Bohaterowie! – zagrzmiał generał. – Gdy na was patrzę, nie lękam się.
W oddali znów zawyła bojowa trąba, a potem kolejna i jeszcze jedna. Połyskująca ostrzami czarna ściana śmierci ruszyła w stronę Anaosów.
– Nie lękam się – kontynuował Seymār – ponieważ to my mamy broń, która pokona wszystko. Naszym orężem jest wiara i honor! Zwyciężymy, gdyż…
Huk barbarzyńskich trąb potężniał coraz bardziej.
– Gdyż jesteśmy jednością i prowadzi nas Bóg-wojownik! – Ku ogólnemu zdziwieniu, szlachetny głos z łatwością przebił się przez dźwięk plugawych trąb. Czyżby w generała wstąpił sam Pan Wojny?
– Hat’hā! – wykrzyknął Seymār, czując, jak ból rozdziera mu gardło.
– Hat’hā! – zawtórowali mu wojownicy.
Anaosi runęli w stronę barbarzyńskich wojsk. Trąby dzikusów ucichły. Zastąpił je szczęk łamanych tarcz i gruchot pękających kości.
Generał Seymār wskoczył w sam środek nieczystych barbarzyńców, po czym z łatwością przeciął na pół duży, dwuręczny miecz. Stało się tak, ponieważ korzystał z chromowanego, czterowarstwowego ostrza wykutego przez ród Zielonych Ważek. Antypoślizgowa, przedniej jakości owinięta zamszem rękojeść inkrustowana pyłkiem aloesu sprawiała, że chwyt był mocny i pewny, a nowoczesna stal i lekka budowa gwarantowały lepszą niż inne modele swobodę ruchów. Do tego miecz opatrzony był modnym motywem wijącego się węża oraz gustownym chwośćcem wyposażonym w dzwoneczek. Dom Miecza Zielonych Ważek – doskonałej jakości broń w atrakcyjnej cenie. Zajrzyj już dziś!
Anańska armia wbiła się w morze dzikusów, niczym szlachetna strzała przecinająca gnijący liść trawy ryżowej. Jednak wraże rogi zagrzmiały ponownie, tym razem nie dziesiątkami a setkami. Plugawie mrowie zaczęło zalewać bohaterów anańskich, niczym bagno pochłaniające kamień szlachetny. Dwudziestu barbarzyńców ze wszystkich stron rzuciło się na Seymāra, okładając go wyszczerbionymi ostrzami.
– Za Boga-wojownika! – wykrzyknął generał, odrzucając otaczający pomiot. Przeżył, ponieważ chronił go najnowszy pancerz płatnerza Sanahtē z Ahayatyū. Wygodne, skórzane pasy zapewniały idealne przyleganie wszystkich płyt, a dodatek soku z drzewa gumowego sprawiał, że przyczepy same dostosowywały się do kształtu ręki. Jaskrawoczerwona, impregnowana farba sprawiała, że pancerz zachowywał należyty kolor nawet w samym środku wojennego ferworu, a wtłaczane technologią rowkową złote zdobienia nie złuszczały się nawet przy uszkodzeniu pierwszej warstwy ochronn…
– Dziadku, nie mogę. – Sahdīn cisnął książką w róg siedziska. – To jest okropne! Jeszcze kilka lat temu można było poczytać coś normalnego, a teraz wszędzie pchają te reklamy.
– Oj, wnusiu, wnusiu – dziadek nie ukrywał rozbawienia. – Bycie mistrzem miecza czy pancerza to ciężki kawałek chleba. Nic dziwnego, że płacą pisarzom, by wspominali o ich produktach. Każdy dba o owoce swojej pracy. Za moich czasów, gdy nie było druku, książki były niesamowicie drogie, mogłem tylko pomarzyć, by czytać tak jak ty teraz…
– Ale dziadku… – nastoletni Sahdīn był coraz bardziej poirytowany. – Jak mam przeżywać przygody generała Saymāra, gdy co rusz piszą o nowych, impregnowanych zbrojach? Dobra, w takim razie posłuchaj tego.
Młodzieniec ze zręcznością nadrzewnego jaszczura podskoczył do drewnianej domowej biblioteczki.
– Żarty się skończyły – mruknął dziadek dostrzegając, że kolejna książka wzbogacona jest o drewnianą zakładkę.
Waleczny Hasallān chwycił odciętą głowę, po czym cisnął nią w przepaść.
– Zwycięstwo! – krzyknął, a jego szlachetny głos poniosło echo.
– Zwycięstwo! – zawtórowali dzielni mężowie.
Nie był to jednak czas świętowania. Garstka wojowników stała na skraju ogromnej równiny. Równiny, która stała się polami śmierci. Zewsząd dobiegały jęki konających, a białe niegdyś sztandary pokrywała szkarłatna posoka, na niebie zaś pojawiało się coraz więcej górskich sępów.
– Przygotować stosy pogrzebowe – rozkazał Hasallān.
– Ależ panie, tak wielu poległo – odparł niepewnie gwardzista. – Choćbyśmy wycięli cały las…
– Wytnijcie i dziesięć! Nie zostawimy nikogo bez należytego pochówku!
– Panie, bądź litościwy! Przygotowania, uprzątnięcie tego pobojowiska… To zajmie miesiące!
– Niekoniecznie – uśmiechał się Hasallān.
– Niekoniecznie?
Straszliwe pobojowisko? Niekoniecznie! Odwiedź już teraz obwoźny kramik braci Shakari i kup najnowszy odkurzacz automatyczny. Parowa technologia zapewnia bezszelestne działanie. Ciesz się wolnym czasem, bo nasz sprzęt sam uprzątnie twoje mieszkanie! Nie czekaj! Oferta ograniczona…
– No dziadku! – krzyknął Sahdīn. – To jest szczyt wszystkiego. Automatyczny odkurzacz? Jak to zabija klimat! Przecież w tamtych czasach nikomu nawet nie śniły się takie urządzenia… Dziadku?
– Wiesz co, wnusiu?
– Teraz rozumiesz, prawda?
– Skocz, proszę, do tego kramiku i zobacz, po ile mają te odkurzacze.
ARHIZ
Link do Nowej Fantastyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz