Fanpage na Facebooku

środa, 15 lutego 2017

Poezja Śmierci: Bitwa w Kotlinie Dihranów

Poezja Śmierci (Rahtane’n Ladi’adī) to cykl anańskich wierszy, opiewający bohaterstwo wojowników poległych w bitwach Okresu Śmierci (6050 – 6122 roku Kalendarza Anańskiego). Poszczególne utwory przypisuje się anonimowym żołnierzom, którzy brali udział w poszczególnych starciach.
Najczęściej uznawaną datą spisania cyklu jest rok 6112 Kalendarza Anańskiego. Konstrukcja wierszy nawiązuje stylem do Eposu Anańskiego. Część badaczy jest zdania, że rzeczywistym twórcą jest jeden nieznany autor, o czym miałaby świadczyć jednolitość stylu wszystkich utworów.
Bitwa w Kotlinie Dihranów (Wiratawyasā num Dihransi’n Bat’hā), zwana też Bitwą ku chwale Boga-wojownika (Wiratawyasā ta’ā Wiratadewatyu’n Ahayā), miała miejsce w roku 6085 Kalendarza Anańskiego i była ostatnim wielkim starciem wojsk anańskich z Ludźmi zza Morza. Według legendy, poemat miał zostać wypisany krwią na jednym z głazów, przez konającego Gwardzistę Masataha.


Poezja Śmierci: Bitwa w Kotlinie Dihranów

Miejsce Dihranów Kotliną zwane,
Przez omyłkę zostało tak mianowane.
Miast kotliny ujrzysz iglic formację,
Nietrafiona więc nazwa – przyznasz mi rację.
Pośrodku pustyni okrąg skał wspaniały,
A majestat jego nad wszelkie pochwały:
Wieniec głazów barwy cytryny złocistej,
Otacza plac szeroki, część ziemi piaszczystej.
Do wnętrza koła trakt jeden tam znany,
Wąskie przejście, szerokie na cztery rydwany.
Tu właśnie, w kamieni kręgu osłonie,
Pozostało miejsce, by ostudzić skronie.
To tutaj przybyły anańskie narody,
Brakowało prowiantu, cenny był łyk wody.
Mężowie waleczni, z bitew pozostali,
Broni nie złożyli, żądni szczęku stali.
De’iksańska armia ku południu wzdychająca,
Generała swego rzewnie żałująca,
Sahina Niebieską Włócznię, honoru osłonę,
Co dla Ruchu Odrodzenia zapewniał ochronę.
I byli Gwardziści Masataha świętego,
Co De’iksanę chronili od złego.
Wszyscy, co z Kraju Paproci się ostali,
Do wspólnej armii wśród piasków dołączali.
I Layanaosi, gór wysokich synowie,
Co białe tkaniny noszą ku ozdobie,
Straciwszy dom ośnieżony oraz wodza swego,
Spadkobiercę Pana Wojny, Hasallana dzielnego.
I poddani Rayatyu też poprzybywali,
Asanańskiej stolicy obronić nie zdołali.
I wreszcie, koczownicy, stepów syny waleczne,
Watiralat’howie dzielni i ich ostrza niebezpieczne.
I tak wszystkie nacje z Anańskiego Rodu,
Nadzieję straciwszy, konać miały z głodu?
Zwiadowcy teren poza kręgiem zbadali,
A po powrocie w żałość powpadali.
Zewsząd armie Zamorskich – z trwogą powiadają –
Ostatnią naszą ostoję tłumnie otaczają,
Liczny naród zza Wody, barbarzyńcą zwany,
Zacieśnia się wokół, ciągnąc dalej niż widziany.
Lecz do wnętrza okręgu dzikie wojska nie wchodziły,
Plan haniebny, by wygrać, taki obmyśliły:
Zacnych Anaosów posuchą zniszczyć cało,
Aby strat nie odnosić, choć honoru mało.
Lecz narody dumne, ulec tak nie chciały,
By bez walki, o głodzie, honor stracić cały.
Wtem wśród Prawych Nacji cisza nastała,
Nowy dzielny przywódca – potrzeba niemała.
Lecz czy kto aby godny? Czy taki przybędzie?
Kto Ruch Odrodzenia z trudu wydobędzie?
Wszak Sahin Niebieska Włócznia właśnie poległ mężnie,
Któż nas zatem wesprze, mądrze i potężnie?
I okają wszyscy na niebo czyste,
Tam, gdzie bogów mocnych prawa wiekuiste,
A po firmamencie Bóg Świetlisty kroczy,
By podkreślić majestat, razi wszystkich w oczy.
– Chwała ci, panie słońca – wołają strapieni -
Czy jest mąż, co nasz los zły teraz odmieni?
Bóg Świetlisty z góry srogo obserwuje,
Jego miejsce na niebie południe wskazuje.
I wnet słońce rozsypie pęk cudownych iskier,
Piękną formę przyjmując strzały wiekuistej.
Promień jasny z nieba na człowieka spada,
I już widzą wszyscy – wroga czeka biada!
Seymar Świetlisty Sayatar, syn koczownika,
To w niego symbol niebiański dziś wnika.
Z woli bogów anańskich wojsko znów pokroczy,
Ku bitwie ostatniej, wroga wnet zaskoczy.
Na kolana padają przed Seymarem ludzie,
Co o ziemie swe bitwy przegrywali w trudzie.
Kłania się De’iksos i Rayatyu sługa,
Nawet Layanaos nikogo nie ruga,
Szacunek okazują wreszcie Wiatru Synowie,
I tak oto rzeczą Watiralat’howie -
Seymarze mężny, tyś plemienia naszego,
Lecz od teraz Anańskiego Domu całego,
Generałem wielkim natychmiast zostaniesz,
I w ten sposób narzędziem bogów się staniesz.
Seymar, choć koczownik, dusza waleczna,
Sztuki Wojny poznanie, rzecz u niego bezsprzeczna.
Masataha gwardzista wachlarz mu w dłoń nada,
I hełm generała na skronie zakłada.
Drżyjcie barbarzyńcy, bowiem czas nadchodzi,
Syn aloesowy boleśnie ugodzi!
Świetlistego Boga majestat z góry świeci,
Pora zginąć w chwale – Wielkiej Any dzieci.
Wtem w Seymara stronę, owad święty szybuje,
To zielona ważka przed nim się znajduje,
Czyżby Dobry Przewodnik, podróżnych pan boski,
Zechciał dziś użyczyć dzieciom swoim troski?
– Symbol jasny widzę – głośno Seymar rzecze –
oto czas na wymarsz, idźmy nim uciecze.
I do wyjścia z okręgu Anaosi zmierzają,
Słychać chrzest na zewnątrz – wraże armie uciekają?
Z kamiennego wieńca wyszło wojsko całe,
Szyk bojowy formując i pozycje stałe.
Spoglądają przed siebie aloesu synowie,
I co widzą dobrze, żaden głośno nie powie,
Dookoła znikł piasek, jak poranne zorze,
Miast pustyni wrogów po horyzont morze!
Armia Ludu zza Wody stalą połyskuje,
Lecz miast kroczyć do przodu, wnet się wycofuje?
Szyki znów formują i się nie ruszają,
Na anański atak, niewierni, czekają.
A do Seymara znów zielona ważka zmierza,
Czy to Dobry Przewodnik nowy plan zamierza?
I gdy owad święty zbliżył się dosadnie,
Wtem generał zacny ujrzał go dokładnie.
Barwa jego, jak trawa, taką się zdawała,
A naprawdę ważka barwę nieba ukazała!
– Tyś nie sługa Przewodnika Dobrego, owadzie –
Rzecze Seymar, strapiony, dłoń na skroni kładzie –
Tyś Niebieskiej Pani syn umiłowany,
To Bogini Śmierci wobec nas ma plany!
Tak więc, duchu błękitny, pochwycisz mą duszę,
Nasz czas nadszedł teraz, do tyłu nie ruszę!
I wnet Seymar wachlarz złożony unosi,
Boga-wojownika o uwagę prosi.
I w dłoń drugą ostrze zdobne wnet pochwyci,
Tak postawą bojową armię swą zachwyci.
Święty taniec wojenny już rozpocząć trzeba,
Niech Muzyka Wiatru dotrze tam, do nieba!
Wnet z wachlarzem podrygi Seymar żwawo zacznie,
Z nieba Bóg-wojownik przygląda się bacznie.
Generał koła kreśli, mieczem wciąż wywija,
Buja się, faluje jak kapłańska żmija.
Na koniec wachlarz generalski rozkłada,
A Bóg-wojownik mocą świętą odpowiada.
Wzrasta duch bojowy w aloesu wojach,
Co paproci świętej będą bronić w znojach,
Trans wojenny anańskie serca przepełnia,
Bóg-wojownik życzenie generała spełnia.
– Hat’hā! – krzyknął Seymar z wachlarzem nad głową,
– Hat’hā! – ryknęli zanim, okrzyk walki ozdobą.
I ruszyła na Zamorskich anańska nawałnica,
A czerwone tkaniny zakrywały ich lica.
W mur barbarzyńców, co osłoną była im stal biała,
Wbiła się strzała ognista, weszła na raz cała.
Deik’sańskie ostrza wroga równo sieczą,
A layańskie strzały latają z odsieczą.
I Rayatyu słudzy razy wciąż rozdają,
Watiralat’howie swoją moc dodają!
I generał Seymar walczy niestrudzony,
Zręcznie ciosów unika i tnie niezrażony.
Wbrew liczebnej przewadze, wbrew rozumu głosy,
Wraże wojska padają, niczym zboża kłosy!
Chwała wam, nieście świetliste sztandary,
Niechaj wrogów duszą własnej krwi opary!
Wrogie wojsko faluje jak morze wzburzone,
Malutkim lecz twardym kamieniem godzone.
Jednak próżno, odwago, próżno, honorze!
Nagle nowy oddział Zamorskich wspomoże!
Nowy las ostrzy horyzont wciąż rodzi,
A anańskie siły – niczym liść w powodzi.
Kłębi się zewsząd, niewiernych plemiono,
Mrówki ćmę zjadającą przypomina ono.
Wtem layański oddział wokół otoczony,
Znika pod lawiną wroga pokrzywdzony!
I Rayatyu sługi, giną ich szeregi,
Każdy jak wąż kąsa, ach, próżne zabiegi.
De’iksosi, trzon armii, ich także śmierć wzywa,
Jeszcze kilku walczy, reszta dogorywa.
Watiralat’hów Niebieska Pani także zabiera,
Nad trupami nomadów skrzydła rozpościera.
Seymar Świetlisty Sayatar ostrzy dzielnie strzeże,
To od ich imienia swój przydomek bierze,
I w tańcu straszliwym wrogów wciąż morduje,
W Boga-wojownika transie wiruje.
Wtem włócznia długa herosa pierś przebija,
Widać grot zakrwawiony, co trucizną zabija.
Ale Seymar waleczny, generał wyśniony,
Siecze wciąż ostrzami, nadal niestrudzony.
Lecz wróg w żebro mu ranę bolesną dokłada,
Tnąc od tyłu, cios mieczem błyszczącym zada.
Plujący krwią Seymar świat już widzi mglistym,
Lecz nadal pamięta o Bogu Świetlistym,
I nim z piersi jego dusza waleczna uleci,
Zakrzyknie dumnie i strach wroga wznieci.
Błyszczące skrzydła świętej ważki błękitnej,
Niebieskiej Pani sługi wybitnej,
Co po dusze bohaterów mężnych posłała,
Po śmierci nagroda ich czeka niemała.
I kiedy Saymar ostatni oddech wydawał,
Wezbrał powietrze, twarzy grozę nadał,
I rozległ się krzyk po Dihranów Kotlinie –
Zwyciężyliśmy, nasz naród nie zginie!


ARHIZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz