Fanpage na Facebooku

czwartek, 13 kwietnia 2017

Problemy Stworzyciela

– Po czwarte, twa Guna… – rzekł leniwie Lotosooki Wisznu, nad którego głową falował baldachim z węży.
– Moja Guna? Nie przesadzacie!? – Wszystkie cztery głowy Brahmy, Boga-Stworzyciela, emanowały oburzeniem.
– Istotą twej Guny jest porywczość. – Lekko senny sposób mówienia Lotosookiego kontrastował z obrażonym tonem Brahmy – a co za tym idzie, także ciekawość. W naszych jaźniach wciąż żywe są wspomnienia dotyczące twych niecnych czynów z początku świata, przy Słupie Ognistym.
– Wypraszam sobie! – Stworzyciel nie krył rozgoryczenia. – Moja Guna ma także pozytywne aspekty. Jestem iskrą wyobraźni, kreatorem. Mój umysł jest żywy i niecierpliwy, ale to właśnie dzięki niemu przyczyniłem się do genezy uniwersum.
– I to jest właśnie twój problem, stary – odezwał się stanowczo Niszczyciel Śiwa, a węże na jego szyi zawtórowały mu sykiem. – Twoja Guna sprawia, że nie masz żadnej cechy godnej szacunku. Narwany jesteś i przez to łamiesz odwieczne prawa, czego najgorszym przejawem są te twoje ciągotki do klecenia czegoś nowego. Zamiast, jak każdy spoko bóg, podporządkować się cyklom, chcesz, by świat zasuwał do przodu jak strzała z łuku Ramy. Stworzyłeś świat? I co komu przyszło z tego dobrego? Każdy wyznawca chce się z niego jak najszybciej wyrwać.
– I połączyć z nami – dodał Wisznu – nie z tobą. Poza tym, narodziny uniwersum również stanowią część cyklu, jeden z etapów. To żadne osiągnięcie, nie ma w tym nic wyjątkowego, a tym bardziej godnego czci.
– Niech was Asurowie resorbują! – ryknęły wszystkie cztery głowy Stworzyciela, który chwilę później teleportował się do swego lotosowego pałacu.

******
Bogini odziana w białe sari czule głaskała łabędzia.
– A oni postulują, że kreatywność nie jest godna czci śmiertelników… – relacjonował rozgorączkowany Brahma.
– Które kamyczki w jeziorze są najpiękniejsze? – przerwała słodko, acz stanowczo, odziana w biel Sarasvati.
– Zaraz… Słucham? Kochanie, czy mogłabyś nie absorbować mojej atencji takimi…
– Te zielone? A może te niebieskie? Pamiętaj o czerwonych. Czarne też są niczego sobie.
Stworzyciel wiedział, że słowa jego małżonki muszą mieć głębszy sens. Była w końcu boginią mądrości. Uznał więc, że może jednak warto zastanowić się nad pytaniem połowicy.
– Właściwie, to trudno mi to jednoznacznie określić, kochanie…
– A co w przypadku, gdyby istniały tylko dwa rodzaje? Jeden byłby szary i niekształtny, a drugi błyszczący i opływowy?
– Jesteś genialna, kochanie!
Brahma jak najszybciej opuścił swój przybytek.

******
– A teraz powtarzaj za mną – zagrzmiał Stworzyciel.
– Co rozkażesz, Panie – rzekł pokornie Zaratusztra.
– Jam jest Ahura Mazda, Pan Mądry. Kreator świata. Wielkim Nieprzyjacielem jest zaś Angra Ma’inyu, Zły Duch. Ja stoję po stronie dobra i światłości, za Wrogiem zaś snuje się mroczne zło.

I ludzie zaczęli wznosić wspaniałe świątynie, a Brahma cieszył się niezmiernie, że wreszcie ktoś zaczął doceniać wkład w powstanie świata (był również bardzo wdzięczny żonie, ponieważ zgodziła się udawać Nieprzyjaciela – kilka opętań było naprawdę dobrym pomysłem).
Nie trwała jednak długo radość Brahmy, wszak ledwo po kilkuset latach, na lotosowym siedzisku czterogłowego boga zmaterializował się Wisznu.
– Brahmo, cóż czynisz? – wypalił Lotosooki (i kto tu prawił o porywczości?).
– Stary, co ty odwalasz? – zawtórował Śiwa.
– Nie rozumiem, co chcecie mi zakomunikować… – skłamał Stworzyciel, próbując zyskać na czasie.
– Rozumiesz, rozumiesz. – Wisznu nie krył oburzenia. – To całe kuriozalne Imperium Persów z Dariuszem na czele… Zaprawdę myślałeś, że damy się zwieść z Śiwą, że twe knowania nie zostaną odkryte? Czekaj jeno, do twego Iranu moich buddystów wyślę i wszystkich ponawracam! Nie będzie twojego kultu. Ani w Indiach, ani poza nimi! Ani pod twoim prawdziwym imieniem, ani pod żadnym innym!
Po tych słowach Lotosooki zniknął, a na wszystkich czterech twarzach Brahmy zagościło strapienie.
– Twoja czarno-biała koncepcja jest dobra, kochanie – wyszeptała Saraswati, głaszcząc czule białe brody małżonka. – Jednak wybrałeś złe miejsce. Wyobraź sobie gniazdo czarnych mrówek. Jakże mają się rozwijać w cieniu czerwonych?
– Jesteś genialna, kochanie!
I znów Brahma jak najszybciej opuścił swój pałac.

******
– Posłuchaj mnie, faraonie! – rzekł Brahma – Jam jest Aton, Tarcza Słoneczna! Od teraz będziesz czcić mnie i tylko mnie!
– Tak się stanie, Panie! – wykrzyknął usłużnie młody faraon, w tyle głowy układając plan ukrócenia władzy kapłanów z Teb, Memfis i Junu.

I powstał w Egipcie Kult Atona, jedynego boga. Stworzyciela, uosabianego przez Tarczę Słoneczną.
Jednak radość Brahmy trwała jeszcze krócej, niż wcześniej, wszak tuż po śmierci faraona-pomazańca, kapłani przywrócili stare religie, a sam Kult Atona stał się tak niepopularny, że nawet nowy faraon, Tut-anh-aton, zmienił imię na Tut-anh-amon.
Brahma patrzył na wszystko z góry, smutnie gładząc się po jednej z bród.
– Kochanie? – szepnęła Sarasvati – Zasiałeś ziarno, czas zebrać plon.
– Masz na myśli jakąś konkretną hipotezę, żono? – odparł strapiony Stworzyciel.
W odpowiedzi małżonka wskazała mu niewolnika.

******
– Mojżeszu, nie lękaj się – rzekł władczo Brahma pod postacią bogatego w łatwopalne olejki eteryczne krzewu. – Jam jest twój pan.
– O wszechmocny Atonie!
– Będziesz nazywać mnie: Jestem, który jestem!

Brahma był bardzo zadowolony, ze swojego narodu wybranego, którym opiekował się tym bardziej, im jego wielbiciele gorliwej oddawali mu cześć. Miał też okazję odegrać się na Egipcjanach, którzy wzgardzili jego religią. Ostatecznie wyprowadził nowych wyznawców z niewoli i podarował im własną ojczyznę – Ziemię Obiecaną.
Jednak nie minęło wiele czasu, a znów pojawiły się problemy. Mniejsza o Rzymian. Wisznu musiał zorientować się, że coś jest nie tak, albowiem w Ziemi Świętej, ba, na całym Środkowym Wschodzie, a nawet w Europie, roiło się od buddyjskich misjonarzy. Edykt cesarza Aśoki czy jakoś tak.
I znów na twarzach Stworzyciela zagościł smutek. Już niemal odruchowo, spojrzał pytająco na Sarasvati.
– Pustynna osa paraliżuje pająka, posługując się jego własnym jadem – rzekła bogini, puszczając do męża oczko.

******
Brahma długo wybierał, w jakim miejscu zamierza przyjść na świat. Ostatecznie, na złość Wisznu, padło na buddyjskich Esseńczyków.
Uśmiechnięty mnich szedł dumnie przed siebie, aż doszedł nad brzeg wody. Jeden z rybaków spojrzał na przybysza.
– Pójdź za mną – rzekł wcielony Brahma – odtąd ludzi będziesz łowił.

Nowa religia bardzo szybko zyskała na popularności. Z czasem, po paru drobnych kompromisach, wyznawcy Stworzyciela opanowali całe Imperium Rzymskie, wliczając w to także Egipt, któremu Brahma z niewyobrażalną satysfakcją ostatecznie odciął głowę, nakazując ustami papieża zamknąć wszystkie świątynie. Taka była cena za odrzucenie jego kultu.
Chrześcijaństwo, nowa, eklektyczna koncepcja, czerpało z wielu religii, od buddyzmu, przez elementy egipskie, aż po zaratusztriańskie źródła. Stworzyciel cieszył się, że ten nowy twór odznaczał się nadzwyczajną ekspansywnością (z czasem udało się nawet utrzeć nosa temu przemądrzałemu Quetzalcoatlowi, Pierzastemu Wężowi zza Wielkiej Wody, będącego w rzeczywistości tajnym emisariuszem Śiwy, który miał zaszczepić w dalekich krainach ideę niezadawania cierpienia… co wyszło mu raczej średnio).
Z czasem Brahma stworzył nową koncepcję świata – zachodnie chrześcijaństwo było idealne, by ją w nim zaszczepić. Obok dobra i zła, powstał nowy podział: na sacrum oraz profanum. Dzięki temu wyznawcy mogli skupić się na wynalazkach, twórczości i jeszcze większej ekspansji. Czarno-białe rozbicie na duchowość i doczesność stworzyło religię, która nie dość, że pozwalała czerpać z wcześniejszych kultur, to dodatkowo słabiej niż inne hamowała kreatywność, dzięki czemu mogła zaistnieć rewolucja przemysłowa. Coś, o czym Bóg-Kreator od dawna marzył.
Nadszedł jednak czas na ukaranie kogoś jeszcze prócz Dzieci Nilu. Kogoś, kto nie doceniał Stworzyciela od samego początku.

******
– Czytaj! – zagrzmiał Brahma.
– Ale, Panie, ja nie potrafię! – odparł rozpaczliwie Mahummad.
– W takim razie recytuj: lā ʾilāha ʾillā-llāh, muḥammadun rasūlu-llāh, nie ma Boga prócz Jedynego, a Mahummad jest Jego prorokiem!
Nowa religia zaczęła rozprzestrzeniać się niczym błyskawica. Już kilkaset lat później, Brahma z satysfakcją patrzył na nietęgie miny Wisznu i Śiwy, kiedy to nad Indiami zapanowała muzułmańska dynastia Wielkich Mogołów. Początkowy plan zakładał zmienienie wszystkich indyjskich świątyń w meczety, jednak kiedy Lotosooki zaproponował Stworzycielowi, że poświęci mu aż dwie hinduskie świątynie, gdzie będzie czczony pod swym prawdziwym imieniem i postacią, Stworzyciel odpuścił, a na znak przymierza zesłał Indiom tolerancyjnego króla Akbara (z czasem bogowie pogodzili się na tyle, że Brahma zgodził się wycofać część wpływów, zadowalając się Pakistanem i Bangladeszem).

****** Pewnego razu Wisznu i Śiwa postanowili zaprosić Brahmę na herbatę. Miejscem spotkania była oczywiście góra Kailasza.
– Szacun, Stworzycielu – rzekł z aprobatą Niszczyciel, podczas gdy Wisznu liczył dla niego lotosy. – Twoi wyznawcy to naprawdę liczna ekipa, w dodatku czczą cię pod wieloma ksywami na całym świecie. No i ciągle masz wenę, brachu. Te twoje nowe religie, ot choćby ci protestanci.
– Ciągle eksperymentuję, poszukuję nowych atraktorów – tłumaczył Brahma fachowym tonem.
– Ale czy to, co wykminiłeś, zadowala cię? – spytał Śiwa, dyskretnie podbierając Wisznu jeden lotos, było ich teraz sto siedem. – Masz tych swoich chrześcijan, żydów, muzułmanów, nawet kilku zaratusztrian się ostało. Jednak oni mają między sobą kosę. Krucjaty, prześladowania. Co z tego, że wszyscy cię wielbią, skoro zaraz później chlastają sobie nawzajem gardła?
– To kwestia priorytetów – odparł niewzruszony Brahma. – Dopiero teraz, gdy mam już odpowiedni depozyt wyznawców, mogę koncentrować się na ich nieskomplikowanych problemach. Zapewniam cię, że w ciągu najbliższego tysiąclecia będzie można postulować, że wyklarował się stan równowagi.
– Spoko, spoko – odparł Niszczyciel. – Ale skoro czci cię już cały świat… nie uważasz, że te dwie indyjskie świątynie na twoją cześć to lekka przesada?
Brahma zniknął. Widocznie wpadł mu do głowy kolejny szalony pomysł.
– I jak, Wisznu? – spytał znudzonym tonem Śiwa, perfekcyjnie ukrywając uśmiech. – Masz dla mnie te sto osiem kwiatów?
Lotosooki zmieszał się. Pomimo że policzył rośliny aż laksę razy, jednego zabrakło. Nie pozostało mu nic innego, jak sprezentować przyjacielowi własne oko.

******
Późniejszy incydent z panowaniem brytyjskim w Indiach ostatecznie uzmysłowił Śiwie i Wisznu, że te dwie indyjskie świątynie Brahmy to jednak NIE jest przesada.

******
– Kochanie?
– Tak, Brahmo?
– Tezy chłopaków odznaczają się wysokim poziomem racjonalności. Mam wielu wyznawców, ale cóż z tego, skoro permanentnie wykazują agresywny behawior.
– Ale podobają ci się twoje religie?
– Tak, zdefiniowałbym je jako dobre.
– Zatem sferę sacrum już masz. Co zrobiłeś w kwestii profanum?
Stworzyciel uzmysłowił sobie, że tak bardzo skupiał się na tym, by oddawano mu cześć, że zupełnie nie zwracał uwagi, kto to robi i w jaki sposób. Uznał, że aby zaprowadzić porządek, musi obrać nowy sposób działania.
– Sarasvati, możesz dostarczyć mi wykazy najpotężniejszych krajów świata pod kątem PKB i wydatków na zbrojenia? I sprawdź mi jeszcze tego… faraona. Oba-ma? Jakoś tak. Kiedy następuje finalizacja jego kadencji?

******
Otwieram oczy.
Osłupiały rozglądam się po białym, kunsztownie urządzonym pomieszczeniu. Goddamned, gdzie ja jestem?
Kim ja…
Ach, oczywiście. Ten sen był tak realistyczny. Zupełnie jakbym…
Dostrzegam leżącą na moich kolanach książkę.
Kamasutra! Rozszerzone wydanie z komentarzami o bogach i mitach, jeszcze po Clintonie (zadziwiające, co można znaleźć podczas remontu Gabinetu Owalnego). I wszystko jasne, musiałem przysnąć podczas czytania. Yeah, ci Indusi mieli pomysły.
Zdobione dębowe drzwi otwierają się lekko.
– Mr. President? – pyta jegomość w garniturze. Ach, przecież to senator John.
Powoli przecieram oczy. Robię głęboki wdech i przeciągam się. Czuję, jak cegiełki w mojej głowie zaczynają w końcu zajmować odpowiednie miejsca.
– Mr. President?
– Senatorze – odzywam się w końcu, na twarzy mojego rozmówcy maluje się ulga. – Moja żona, Melania. Śpi?
– Tak, Mr. President. Obudzić?
– Tak… Nie, nie! Niech odpoczywa.
Zapada niezręczna cisza.
– Panie senatorze.
– Tak, Mr. President?
– Zwołaj zebranie rady, mam pomysł na bombową reformę.


ARHIZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz