Fanpage na Facebooku

środa, 14 października 2015

Garść Dusz: Sillmallirion cz.1

[Dziennik pisany jest pięknym, zamaszystym pismem - gdzieniegdzie ozdobionym bogatym ornamentem. W oczy rzuca się też specyficzny sposób zapisywania cytatów. Niestety część kartek jest wyrwana lub zniszczona.]


Wpis 1:
Nie żyje. Tymi słowami rozpoczynam swój pamiętnik. Doszedłem do wniosku, że oszaleję, jeśli nie zapiszę gdzieś swoich myśli. Moja matka została zamordowana, sprawcy nie wykryto. Wuj Sidallirius konsultował się nawet z magiem Antadillionem, lecz ten nic nie ustalił - a ponoć jest jednym z najlepszych w te klocki na całych wyspach Summerset.
Siedzę teraz na łóżku matki, w naszej posiadłości i wpatruję się w kamień posadzki, który jeszcze cały czas zbroczony jest jej krwią. Prawo do majątku miałem otrzymać po ślubie, lub po odsłużeniu 20 lat w armii... Tak więc wszystko przechodzi na konto wuja, którego widziałem może z dwa razy w życiu. Oczywiście teraz jest nadzwyczaj zainteresowany sprawą i moim samopoczuciem - zupełnie jakby myślał, że ktoś jest głupi i nie wie o co chodzi.


Wpis 2:
Niby należałoby pisać jakieś daty, czy coś w tym stylu. Ale niech już tak zostanie - w końcu i tak wywalę ten zeszyt za pół roku. Nie chce mi się nawet prowadzić regularnych wpisów.
Minęły trzy miesiące od śmierci matki. Wuj jest już oficjalnym właścicielem majątku - przy czym zachowuje się jakby było tak od zawsze. Miłością do siebie nie pałamy, ale jest w porządku. W żaden sposób mnie nie ogranicza oraz nie wtrąca się do mojej nieformalnej, jednej dziesiątej części majątku. Zadeklarował także, że będzie opłacał moich nauczycieli szkół magicznych oraz trenera walki mieczem - czyli tak jak po staremu.
Na dobrą sprawę moje życie nie uległo żadnym zmianom... poza stratą matki oczywiście.


Wpis 3:
Dobrze, że nie piszę jednak tych dat - i tak nie mam pojęcia, który dzisiaj.
Uciąłem sobie dziś z wujem dłuższą pogawędkę w ogrodzie. Rozmawiało się całkiem przyjemnie. Mówił o tym, że chwalą mnie nauczyciele i że naszemu rodowi przyda się zdolny mag. Wszystko było w porządku, dopóki nie zapytałem o mojego ojca. Powiedział dokładnie to samo co matka - "został otruty krótko po twoich narodzinach, sprawcy nie wykryto".
Później obrócił się na pięcie i wyszedł. Od teraz unika bycia ze mną sam na sam - aż mam ochotę powiedzieć do niego "spokojnie, przecież nie zapytam cię o własnego ojca".


Wpis 4:
No proszę, myślałem że ten zeszyt przepadł wiele lat temu. Nieco zabawnie czyta się swoje własne wpisy z perspektywy czasu...
Obecnie ukończyłem szkolenia u nauczycieli szkół magicznych - zaś ten od miecza otwarcie przyznał, że go przerosłem. Wuj twierdzi, że powinienem skupić się na jednej ze szkół magii oraz zacząć prowadzić badania i studia pod okiem jednego z prawdziwych mistrzów - przy czym najchętniej wysłałby mnie do tego Altanasa od przywracania... prędzej sczeznę. Chcę wreszcie zacząć życie prawdziwego szlachcica. Gdyby matka żyła, już dawno załatwiłaby mi narzeczoną - otrzymałbym majątek, który mógłbym z powodzeniem pomnażać...
Teraz nie mam do niego nawet prawa - za to wuj kandyduje do Rady i ani myśli rozmawiać ze mną o dziedziczeniu. Najlepiej pozbyłby się mnie, wysyłając do Altanasa - żebym razem z nim opracowywał jakieś przeciwzaklęcie na hipotetyczny urok, którego nikt nigdy nie rzuci.


Wpis 5:
Ten zeszyt jednak się przydaje - te myśli nie dają mi spać.
Rozmawiałem z wujem odnośnie mojego ślubu z Ladinee - nie chce o tym słyszeć. Że biedny ród, że nieopłacalne, że takie rzeczy to z głową. Zupełnie jakbym nie wiedział, że po prostu nie chce stracić majątku. Już nie mogę się doczekać jego miny, kiedy dowie się, że zamierzam wstąpić do armii.


Wpis 6:
Zgodził się. Nie wiem co o tym myśleć.
Z początku oczywiście protestował. Mówił o niebezpieczeństwach, o tym że ród potrzebuje mistrza przywracania (niby na co!?). Powiedziałem mu wprost co myślę, że wstąpię do armii, czy mu się to podoba, czy nie - bo wiem, że zależy mu tylko na majątku. Gdyby nie to, już dawno ślubowałbym z Ladinee.
Początkowo nieco się przestraszyłem, kiedy cisnął we mnie ognistą kulą - na szczęście w porę wyprowadziłem zaklęcie obronne. Długo milczeliśmy, aż w końcu wrzasnął na pół posiadłości - "a idź sobie do tej armii, obyś zginął w pierwszej utarczce!".
No ale zgodził się, a ja dodatkowo upewniłem się co jest w jego głowie.


Wpis 7:
Nic już nie rozumiem. Czuję w żołądku taki mdły, nieprzyjemny ucisk.
Wuj obudził mnie o szóstej rano. Gdy go ujrzałem - zaniemówiłem.
Stał we wspaniałym zdobionym pancerzu, okazało się, że był kiedyś generałem. Sama zbroja jest ponoć w naszym klanie od dziesiątek pokoleń. Powiedział - "otrzymałem ten pancerz od twojego dziadka, teraz z dumą założyłem go ostatni raz. Jutro zostanie wysłany do Chorągwi, pod którą służysz i magicznie zapieczętowany. Kiedy zostaniesz generałem, będzie twój."
Po policzku spływała mu łza. Zaniemówiłem, mam wrażenie, że moje wczorajsze słowa dotkliwie go zraniły. W końcu czy nie zajmował się mną przez ostatnie lata niczym synem?


Wpis 8:
Co za zwierzęta! Poszedłem pożegnać się z Ladinee - w końcu jutro wyjeżdżam i nie wiem kiedy ją znów zobaczę. Już tam na mnie czekali - ludzie. Cesarscy? Bretoni? Nie rozróżniam tego ścierwa - tak czy inaczej, zapewne zostali wynajęci. Kto to w ogóle wpuścił na Wyspy?
Dokładnie znali godzinę i miejsce naszego spotkania. Nim się obejrzałem, dostałem z tyłu czymś ciężkim, a później kopali mnie jak niewolnika. Gdy odchodzili, jeden cisnął mi w twarz kartką z napisem - "Odpuść sobie. Pilnuj swoich spraw i nie wchodź jej w drogę - narzeczony Ladinee."
Jeszcze nigdy nie byłem tak wściekły. Nie dość, że ją posiądzie, to jeszcze tak mnie upokorzył. W dodatku nawet nie wiem kto to jest! Kiedy wróciłem do domu, miałem nadzieję, że przemknę niepostrzeżenie do moich komnat. Minąłem jakoś majora domosa, lecz wuj zastąpił mi drogę. Z początku nie chciałem mówić, ale nie ustępował póki nie wydusił ze mnie wszystkiego.
Tej samej nocy zakradliśmy się w miejsce, gdzie dostałem baty. Bez trudu wytropiliśmy tych najemników. Zaczailiśmy się tuż obok ich obozu, po czym korzystając z zaklęć iluzji, sprawiliśmy, że pozabijali się nawzajem.
Fakt, to było okrutne i zbędne, powinniśmy ich po prostu zabić. Jednak poczułem po tym ogromną ulgę i nie chciałbym, by zginęli w łagodniejszy sposób.


Wpis 9:
Jestem na miejscu! Fort Chorągwi Diamentowego Ostrza.
Po wstępnych kwalifikacjach, przydzielili mnie od razu do oddziału mieczników. Główną taktyką tej formacji jest walka ostrzem, czary to tylko marginalny dodatek. Z początku nieco się wściekłem - spodziewałem się, że dadzą mnie do magów - jednak po kilku treningowych potyczkach z magami... Mięczaki - nie to co my wojownicy - trzon armii Wysokich Elfów!


Wpis 10:
Musztra, ćwiczenia... Często wybijam się podczas starć treningowych, dzięki wsparciu magią iluzji. Mój najlepszy numer, to seria chwilowych sekundowych oślepień przeciwnika. Kosztują mnie mało uwagi, ale wystarczą by z hukiem powalić wroga na ziemię. Z kolei na magów mam coś innego - zaklęcie odbicia plus atak z bara! Wszyscy zanoszą się wtedy ze śmiechu.
Dobrze mi tu, czuję że coś znaczę. Nie jestem już paniczem, którego wychwalają prywatni nauczyciele. Dostawali za mnie ciężkie pieniądze, więc co mieli mówić? Tu jest inaczej - tutaj faktycznie liczą się umiejętności.


Wpis 11:
Pisałem do Ladinee - twierdzi, że nie jest z nikim zaręczona. Ma za to kilku zalotników, nie wydaje jej się jednak, by któryś z nich był zdolny do uczynienia tego, co mnie spotkało. Obiecała także, że będzie na mnie czekać tyle, ile trzeba.
Ostatnio często o niej myślę - nawet w trakcie ćwiczeń, przez co jakiś żółtodziób spuścił mi łomot. Ona jest cudowna!


Wpis 12:
Ladinee pisze, że jej rodzina zawarła przymierze z jakimś bardziej znaczącym rodem. Ponoć ma wyjść za jakiegoś Ari-aniela. Podejrzewa że to właśnie on nasłał na mnie ludzi. Ponoć gdy go o to zapytała, zaczął się głupawo uśmiechać.
Sama Ladinee zarzeka się oczywiście, że nie wyjdzie za niego - ale co ona może, przymuszą ją i tyle. A ja co zrobię? Przyjdę do niej za kilkadziesiąt lat, zabiję męża i osierocę dzieciaka? Czuję się tak, jakby już ją stracił. Jestem wściekły.


Wpis 13:
Albo przestała pisać, albo po prostu przechwytują jej listy do mnie. Moje też najpewniej nie dochodzą. Jestem po prostu wściekły. Miałem nawet problemy z instruktorem podczas treningów, że niby wyżywam się podczas walk. Ja się wyżywam? Po prostu jak pomyślę, że... Ech, muszę wziąć się w garść. Nic nie zrobię. No bo co, ucieknę z jednostki i porwę ją przed dzień ślubu? To nie Elsweyr - a zacznijmy od tego, że nie zdążyłbym nawet opuścić murów, a już siedziałoby na mnie kilku strażników. Poza tym, rody, układy... Muszę skupić się na treningu wojskowym.


[kilka kolejnych kartek z rzędu zostało wyrwanych]


Wpis 20:
Dziś nasza pierwsza akcja. Cała misja ma charakter nieoficjalny - mamy wypuścić się na południe, na tereny Moamerów. Dowództwo nie mówi nam za wiele - rozumiem to, nikomu nie wyszłoby na dobre, gdyby każdy żołnierz kłapał dziobem na prawo i lewo. Wiem tylko, że polecono generałowi Autanaelowi zebrać wśród nowych wyróżniających się żołnierzy. Tylko grupka z nas nie jest zaprawiona w boju - reszta walczyła w co najmniej dwóch bitwach. Wnioskuję, że to nie będą przelewki.
Mam niezłego cykora, jednak kiedy pomyślę, że będziemy pod rozkazami Autanaela - uspokajam się. To najlepszy generał, jakiego kiedykolwiek widziałem. Inteligentny, wzniosły, wszechstronny... długo by wymieniać. Po prostu idealny Altmerski głównodowodzący.


Wpis 21:
Udało się. Tak nam przynajmniej powiedziano.
Przez kilka tygodni włóczyliśmy się po jakichś puszczach, by w końcu zostać zaatakowanym. Było ciężko, z początku złamali nasz szyk - jednak dzięki Autanaelowi udało nam się zmobilizować i odeprzeć atak. W pewnej chwili walczyłem nawet ramię w ramię z generałem. To było niesamowite - miecz zdawał się w jego dłoni nic nie ważyć, a jednocześnie przecinał wrogów jak powietrze. Starałem się jak mogłem, by godnie osłaniać tego wspaniałego elfa, jednak przy jego umiejętnościach czułem się jak kompletny żółtodziób.
Najbardziej zaskoczył mnie fakt, że używa dwóch mieczy - już wcześniej widziałem je przypięte do pasa, ale myślałem, że mają jedynie znaczenie ceremonialne. W końcu atak dwoma ostrzami jest skrajnie ofensywny, co czyni go czystym samobójstwem. Jednak z tego co widziałem, generał zapewniał sobie osłonę za pomocą magii - z pewnością wymaga to ogromnej podzielności uwagi i stalowej siły woli.
Od jutra jestem na wszystkich dodatkowych treningach.


Wpis 22:
Od jutra zaczynam trening!


Wpis 23:
Niee! Przez tydzień nie robię nic konkretnego poza przymusowymi zajęciami! Postanowiłem przerwać tą nic nie dającą bezczynność. Jestem już po porannym dodatkowym treningu, za chwilę idę na kolejny!


Wpis 24:
Od kilku dni próbuję na dodatkowych treningach używać dwóch ostrzy przeciwko miecznikowi z tarczą - skutki są katastrofalne! Raz pokonał mnie nawet jakiś nowy. Gdy skupiam się na ataku, prędzej czy później porządnie obrywam. Gdy próbuję blokować ciosy mieczem, również przegrywam - możliwości tarczy są na tym polu nieporównywalnie większe. Wreszcie gdy próbuję używać magii, rozpraszam się i przegrywam z kretesem, nim zrobię cokolwiek konkretnego.
Ale nie poddam się!


Wpis 25:
Zaczyna mnie to coraz bardziej męczyć. Chłopaki śmieją się, że przegrywam walki, ponieważ padłem ofiarą chutliwego wampira... No w sumie tak to wygląda, ale nie chce mi się nawet pokazywać, że jestem w stanie wygrać tradycyjną techniką - szkoda mi na to czasu, skoro mogę próbować z dwoma mieczami. Zysk: rozcięty łuk brwiowy i sporo siniaków.


Wpis 26:
Podczas treningu podszedł do mnie sam generał! Spodziewałem się pochwały, ale usłyszałem - "dlaczego marnujesz czas, skoro możesz poświęcić go na treningi żołnierzu?". Nieco zgłupiałem. Prawą ręką chwycił za broń, a lewą schował za plecami. Następnie kazał wziąć mi miecz i tarczę, po czym zaatakować tradycyjnie. Najpierw oczywiście nie chciałem atakować - ale tak mi zaczął napieprzać w tarczę, że w końcu na niego ruszyłem. Zgrabnie unikał moich ciosów, a później w mgnieniu oka wybił mi miecz z ręki, po czym ciął boleśnie w łydkę. Powiedział - "jeżeli nie umiesz walczyć jednym mieczem, nie bierz się za dwa."
Następnie odrzucił swój jedyny miecz i kazał zaatakować ponownie. Ciąłem bez wahania, skupiając się bardziej na obronie - byłem pewien, że zaraz zrobi "coś"... no i zrobił. Chwycił odkrytą dłonią za moje ostrze i wyszarpnął mi broń. Jego rękę spowijała delikatna fioletowa poświata - z pewnością użył jakiegoś potężnego zaklęcia ofensywnego. Powiedział - "skoro chcesz rzucać zaklęcia, ucz się magii. Na dodatkowe zajęcia dla magów mogą chodzisz wszyscy. I nie chcę cię widzieć na sali ćwiczebnej dla mieczników, póki nie wyleczysz nogi."
Specjalnie mnie zranił, żeby dodatkowo zmusić do uczestniczenia na treningach dla magów. A co mi tam - pokażę im kto tu rządzi.


Wpis 27:
Kiedy poszedłem na zajęcia dla magów, byłem bardzo pewny siebie. W końcu rozkładałem ich podczas ćwiczeń dziesiątki razy. Zderzenie z rzeczywistością było bardzo bolesne - okazało się, że jestem najgorszy z całej grupy i w poszczególnych ćwiczeniach mają nade mną przewagę nawet inne żółtodzioby. Czułem się tak upokorzony, kiedy przegrywałem magiczne pojedynki z tymi, którym na ogół sprawiałem baty, a odruchy wojownika powodowały gromkie salwy śmiechu. To była gorzka lekcja, ale rozumiem ją doskonale. Póki noga nie wyzdrowieje, będę chodził tylko na treningi dla magów, a jak ją wyleczę, to będę chodził rano na trening dla magów (odkryłem, że umysł jest wtedy jaśniejszy), a wieczorem dla wojowników (wtedy z kolei ciało jest bardziej rozluźnione).


Wpis 28:
Nie wiem kiedy ostatnio tutaj pisałem, jednak mogłem dawać te daty. Zresztą czy to ważne? Trening zajmuje mnie całkowicie - tradycyjnie wymiatam w szkole fechtunku. Jeśli chodzi o magię, mam za sobą tygodnie ciężkiej pracy - dopiero teraz dowiedziałem się o tym, jak ważni są magowie na polu bitwy, oraz jak trudne jest osiągnięcie wymaganej sprawności mentalnej, chociażby na poziomie dostatecznym. Kiedy wstąpiłem do armii - myślałem, że przydzielono mnie do mieczników, ponieważ jestem silny. Teraz wiem, jak bardzo byłem słaby - po prostu nie nadawałem się do niczego innego.


Wpis 29:
Podszedł dziś do mnie generał... Spytał, czy pamiętam ostatnią lekcję. Nie czekając na moją odpowiedź, zadał kolejne pytanie - "czy nauczyłeś się czegoś?"
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Kazał mi chwycić dwa miecze i zaatakować. Wiedziałem, że muszę przygotować się na łomot. Zadałem cios - generał oczywiście uniknął i ciął mnie... w szyję! Krzyknąłem przerażony, gdy zobaczyłem jak jego ostrze odbija się od magicznej tarczy ledwo kilka cali od mojej tętnicy. Tak, to głupie zaklęcie, które ciągle do znudzenia musiałem powtarzać na szkoleniach dla magów. Nie cierpiałem go, mówiłem - "po co mi zaklęcie, skoro mogę zrobić blok". Dopiero teraz ujrzałem jego przydatność - rzuciłem je odruchowo, sam nie wiem kiedy. Jednak bardzo zaskoczył mnie sam atak generała - gdybym się nie obronił się, zostałbym zdekapitowany!
Później poczułem przeszywający ból lewego kolana, który narastał wraz z nienaturalnym ruchem kości w jego wnętrzu. Generał jednym kopniakiem zwichnął mi staw - wszyscy zaczęli się śmiać. Nigdy się tak nie zachowywał - patrzył na mnie z szyderczym uśmiechem, po czym wskazał trzech mieczników.
Powiedział drwiącym tonem: - "widzicie chłopaki, nasz Sillmallirion ma przerost ambicji i trzeba go sprowadzić na ziemię."
Znałem ich. Satanal, Adinielian i Tarodill, często razem gadaliśmy w koszarach. W jednej chwili stali się innymi ludźmi, patrzyli na mnie jak na zwierzynę. Kiedy mnie okrążali, poczułem się zdradzony - wszyscy stali się moimi wrogami. Przypomniał mi się ten wieczór sprzed laty, kiedy to ktoś napuścił na mnie zbirów, gdy chciałem spotkać się z Ladinee. Jednak ani myślałem być ofiarą - w pewnej chwili poczułem nawet jakąś dziwną, dziką pewność siebie. Usłyszałem w swojej głowie - "najłatwiejsza ofiara, to taka, która myśli, że to drapieżnik jest ofiarą".
Odrzuciłem drugi miecz, nie miałem czasu sięgnąć po tarczę. Gdy wyprowadzałem pierwszy cios, w ułamek sekundy przez mój umysł przewinęły się setki inkantacji zaklęć magicznych. Niemal bezwiednie rzuciłem paraliż na Adinieliana, który atakował z tyłu kiedy ciąłem Satanala. Chciałem przenieść ciężar na strzaskane kolano - odmówiło posłuszeństwa, było jak z waty. Próbowałem rzucić jakieś szybkie zaklęcie leczące, ale było już za późno. Kiedy spadałem na ziemię, użyłem zaklęcia tarczy, które odbiło cios rannego Satanala. Odruchowo zrobiłem przewrót i nie podnosząc się z podłogi puściłem na całą trójkę morze płomieni. Wszyscy trzej zaczęli biegać, tarzać się - na szczęście generał rzucił na nich odpowiednie antyzaklęcia. Byli bladzi, przypominali nieco Śnieżne Elfy.
Generał znanym sobie sposobem podniósł mnie do pionu. Szepnął - "gdybym w ciebie nie wierzył, za nic nie wyprowadziłbym ciosu w szyję" - tylko ja mogłem to dosłyszeć.
Następnie zwołał wszystkich i krzyknął - "Spójrzcie na niego! Tak walczy mag bojowy!" - po czym dodał spoglądając na pokonanych - "a tak kończą ci, co z nim zadzierają".
Później spojrzał mi prosto w oczy, zrozumiałem o co chodziło. To był test. Test sprawności fizycznej, talentu magicznego, a przede wszystkim siły ducha. Zostałem porzucony, sam przeciw wszystkim - jednak nie poddałem się. I o to chodziło. Generał powiedział, że przenosi mnie do magów bojowych. Tutaj nauczę się walki dwoma ostrzami, obrony za pomocą magii oraz harmonijnego łączenia mocy zaklęć i siły ataków ostrzami. Trening mam zacząć od jutra. Nieco mnie to zdziwiło, zważywszy na stan nogi - ale jak już miałem okazję się przekonać, kwestionowanie słów generała nie jest dobrym pomysłem. Pod koniec naszej rozmowy, spytałem czy nie powinienem czasem pomóc w leczeniu moich kompanów. Generał odparł - "Oszczędzaj energię". Niby nic, ale miał przy tym jakiś dziwny ton. Zupełnie, jakby coś sugerował.


Wpis 30:
Minęło wiele... dni? miesięcy? Nie wiem! Mam czas by coś naskrobać tylko dla tego, że mam złamanie otwarte w lewej ręce i omal nie ucięli mi stóp! Dostałem łaskawie tydzień wolnego. Chociaż znając życie, jutro przyjdzie do mnie jakiś mag, bo generał uzna, że wydobrzałem już na tyle, że mogę sobie poćwiczyć oszczędzanie energii. Tak, jakie to zabawne. Kiedy pierwszy raz powiedział "oszczędzaj energię", nie zdawałem sobie sprawy, że te słowa zostaną wpalone w mój mózg do tego stopnia, że wyjdą drugą stroną... Ciągle to samo - "oszczędzaj energię! Zwykły mag jest bezużyteczny już po paru minutach bitwy! Ty musisz być skuteczny nawet po jej zakończeniu. Oszczędzaj energię!".
Tego się tutaj uczą, oszczędzania energii. Z zewnątrz to wygląda tak słodko, jak to mówią - "magowie bitewni zachowują idealną równowagę pomiędzy rzucaniem czarów i walką mieczami". No i dzień w dzień tłuką nas, atakują nawet po dziesięciu na jednego. I co? Dostanę w łeb - "czemu nie rzuciłeś zaklęcia!?", obronię się zaklęciem - "oszczędzaj energię!".
Na bogów, ktoś tu lezie - czyli jednak generał wysłał do mnie tego maga.


Wpis 31:
Właśnie szperałem w swoich szafkach i odkryłem, że kiedyś pisałem jakiś dziennik! Ciekawe... te chwile wydają się tak odległe. Od ponad pół roku jestem już pełnoprawnym magiem bitewnym. Szykujemy się do działań wywiadowczych na terenach Moamerów. Same lekkie oddziały plus mała kolumna mieczników i garstka magów bitewnych, gdyby coś poszło nie tak. Czas się zbierać.


Wpis 32:
No i oczywiście nawaliliśmy po całości. Ponad połowa zginęła, w dodatku sprawa tajności działań jest teraz co najmniej wątpliwa. Ponoć było nas słuchać nawet na naszych Wyspach... Jednak nauczyłem się wczoraj czegoś ważnego - miałem okazję przekonać się, jaką siłą są magowie bojowi. Miecznicy... wszyscy, a najbardziej oni sami, są przekonani, że to pod ich manewry ustawia się szyki i formacje. Nic bardziej mylnego. Gdyby nie nasza grupka, Moamerowie starliby nas w pył. Część z nas trzyma się z tyłu, jak magowie. Inni, jak ja i generał, walczy razem w miecznikami. W rzeczywistości nieświadomi miecznicy stanowią ochronne skrzydła każdego maga bitewnego. Wśród pozornych, kwadratowych formacji kryją się prawdziwe szyki - i to one decydują o potędze naszej armii. Żaden inny oddział nie przeżyłby tak zmasowanego ataku - ale w końcu jesteśmy Altmerami!


[kilka kolejnych kartek jest wręcz czerwona od krwi i nie jest w jakimkolwiek stopniu czytelna]


Wpis 40:
Przed nami kolejne działanie - możliwe, że ostatnie jeśli chodzi o sprawę tajnych działań na terenach Moamerów. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, może nawet uda nam się zachować naszą "tajność" i obrócić wszystko tak, by wiadome sprawy nie wyszły na światło dzienne. Oczywiście nie jestem na tyle głupi, by pisać o tym w jakimś dzienniku - i tak jest tu zbyt dużo informacji na mój temat.

Wpis 41:
Działania powiodły się. Jednak nie mam sił o tym pisać - zbyt wiele śmierci, zbyt wiele krwi. Początkowo była to bitwa, lecz później pozostała z niej tylko rzeź. Najpotworniejsza jaką widziałem... Wszystko zostało pomyślnie przeprowadzone - ta bitwa nigdy nie istniała, nikt się o niej nie dowie. Każdy kto w niej zginął zostanie zapomniany. Tak trudno pogodzić się z myślą, że przyjaciele u których boku walczyłem nigdy nie istnieli. Nie chcę nawet myśleć, w jaki sposób zostanie to wperswadowane ich bliskim. Tyle śmierci, tyle krwi...

Wpis 42:
Dostaję awans na setnika. Tak długo na to czekałem. Teraz siedzę i nie czuję nic, przed moimi oczami wciąż widzę obraz po zakończeniu bitwy. Ogromną łąkę zasypaną odciętymi kończynami i wciąż żyjącymi wojownikami bez rąk i nóg. Za jaką cenę dostaję ten tytuł? Za dobicie przepołowionego Satanala? Czy każdy setnik musi stać się hmm... rośliną? Symbolem mojej nowej chorągwi jest Święty Aloes - to takie zabawne...


Wpis 43:
Tak więc pokój na Wyspach kwitnie w najlepsze. Tym razem to Moamerowie wpadli na pomysł podobny do naszego i zapuszczają się na nasze ziemie. Oficjalnie, jak zawsze nikt o niczym nie wie. Ostatnio przyjechali nawet ichni posłowie z, a jakże, pokojową wizytą. Sprawa jest bardzo delikatna. Tym razem cała "tajność" jest jeszcze bardziej śmieszna i nawet zaściankowa szlachta wie co się święci. Jednak ci co mają nie wiedzieć, nie wiedzą - chodzi oczywiście o kilka wiadomych rodów z Wysp, oraz o te świnie z Cesarskiego Miasta. Zwłaszcza o świnie z Cesarskiego Miasta. Gdyby dowiedzieli się, że zagrażają nam Moamerowie, byłby to pretekst do naruszenia przez nich naszych granic z powodu "ochrony integralności cesarstwa". Już raz nas upokorzyli - tyle wystarczy do końca istnienia tego świata. Ech, ludzie to najgorszy rodzaj zwierząt. Mamy do dyspozycji jedynie kilka chorągwi, w tym moją. Nie możemy zawieść, inaczej Sapiarhowie i Rada rozwalą nas wszystkich osobiście, nim Moamerowie zdążą chwycić za broń.


Wpis 44:
Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Każdy z setników jest odpowiedzialny za likwidację wrażych oddziałów na określonym obszarze. W ciągu kilku dni udało mi się przyprzeć wroga do muru, by wyciąć wszystkich w pień - do ostatniego wojownika. Gadałem z generałem - mam pomóc reszcie uporać się z problemem. Będę miał też tymczasowe zwierzchnictwo nad setnikami którym będę pomagać.


Wpis 45:
Całkiem ciekawe - wygląda na to, że jestem nową atrakcją armii. "Wypożyczają mnie" wszędzie, gdzie nie mogą sobie poradzić z Moamerami. Miałem też parę okazji, by nieco pogadać z generałem na osobności. To naprawdę równy facet. Zdarzyło nam się nawet parę razy razem poćwiczyć.


Wpis 46:
Podchody, Moamerzy, starcia których formalnie nigdy nie było, polegli wojownicy, którzy formalnie nigdy nie istnieli...


Wpis 47:
[W miejscu, gdzie zazwyczaj znajdywał się tekst, widnieje erotyczny szkic urokliwej Altmerki, podpisanej poniżej jako "Ladinee"]


Wpis 48:
Cóż, lepiej rysować coś przez kilka tygodni, niż pisać w kółko "Podchody, Moamerzy, starcia których formalnie nigdy nie było, polegli wojownicy, który formalnie nigdy nie istnieli...".


Wpis 49:
Kurcze, zaczynam się już przyzwyczajać, że setnicy wykonują moje rozkazy. Generał bardzo sobie chwali moje poczynania. dużo też razem ćwiczymy. Jutro zadam ostatni, decydujący cios. Wszyscy wiedzą, że cały ten szereg zwycięstw jest tylko moją zasługą. Teoretycznie powinni mianować mnie generałem, ale za co? Przecież oficjalnie nie byłem na żadnej bitwie... Żenada.


Wpis 50:
No i stało się. Wojska rozgromione, a ja dostaję awans na generała. Oficjalnie za "ponadprzeciętne zdolności taktyczne i bojowe", że niby wybijałem się na treningach czy coś. To zabawne. Cała armia wie kim jestem, nawet dla żółtodziobów jestem bohaterem - bohaterem dwóch wojen, których nie było. Przeklęta polityka. Autanael zaproponował przejście na ty, spędzamy razem większość czasu. Albo ćwiczymy, albo zajmujemy się koordynacją placówek.
Otrzymałem też rodowy pancerz, który przed laty obiecał mi wuj - z niego cieszę się bardziej niż ze wszystkich awansów razem wziętych.


Wpis 51:
A to ciekawe! Autanael również prowadzi dziennik. Jesteśmy do siebie tacy podobni. Gadałem z nim nieco o różnych sprawach, jakoś zeszło na Ladinee. Zaproponował odwiedzenie jej. Uważa, że nie powinienem sobie robić wrogów i mogę zyskać nowe znajomości. Nawet zażartował, że być może wygoniła tego swojego adoratora i cały czas na mnie czeka. Najśmieszniejsze jest to, że łudzę się, że to prawda.
No i pozostaje jeszcze sprawa majątku. Wuj może być zaskoczony - a może nie? Sam już nie wiem, nie kontaktowaliśmy się od dawna. Nie chcę majątku, mój dom jest teraz tutaj, w armii.


Wpis 52:
No i wyszedłem oficjalnie poza fort. Salutuje mi każdy wojownik, czy strażnik. Wszędzie budzę zachwyt - jak na generała przystało. Zupełnie jak Autanael - jednak dostrzegam ogromną przepaść, która nas dzieli. Czy kiedykolwiek dorównam mu mądrością? Charakterem? Będę się starał... Od razu udałem się odwiedzić Ladinee. Dowiedziałem się, że zaginęła bez śladu krótko po tym, jak zakazano jej ze mną korespondować. Dziewczyna najprawdopodobniej nie żyje. Wstyd mi przed samym sobą, ale gdy to usłyszałem, poczułem ulgę. Nie żal, nie smutek - ulgę. Ba, ucieszyłem się. Ta myśl odpowiada mi o wiele bardziej, niż gdyby miała wieść szczęśliwe życiu z kimś innym, niż mną. Czy przeszłoby mi to przez myśl, gdybym naprawdę ją kochał? Ten fakt dodatkowo utwierdza mnie w przekonaniu, że powinienem związać swoje dalsze życie z armią.
Poznałem nawet tego jej narzeczonego. Zwie się Adinalis, miły gość. Zaprosił mnie do swojego pałacu i kazał traktować jak członka rodziny. Przyznał się też, że to on odpowiada za nasłane na mnie przed laty zwierzęta. Sprawiał wrażenie, jakby chciał mi to teraz zadośćuczynić... albo po prostu nie chce mieć złych relacji ze znanym generałem...


Wpis 53:
Odwiedziłem wuja - gdy mnie zobaczył, po prostu go zatkało. Zaskoczenie? Duma? Strach? Nie mam pojęcia co to była za emocja. Swoją drogą, całkiem nieźle się trzyma - momentami lepiej ode mnie. Z okazji mojego powrotu zorganizował ogromne przyjęcie. Kiedy poruszam sprawę spadku po matce, zawzięcie zmienia temat - na pierwszy rzut oka widać, że na dobre zapuścił tutaj korzenie. Nie mam mu tego za złe - za kilka dni wracam do armii. Przed wyjazdem powiem mu, że zrzekam się praw do domu i majątku. Mam już swój dom, a moich żołnierzy nie oddałbym za żaden pałac.


Wpis 54:
Autanael nie żyje. Dziś miałem wracać do fortu. Przyszedł do nas Akadahallin, jeden z moich setników. Chciał rozmawiać tylko ze mną i wujem, na osobności. Zamknęliśmy się we trzech w prywatnych komnatach. Okazało się, że w fortach miał miejsce szereg morderstw. Zlikwidowani zostali niemal wszyscy wyżsi rangą, którzy mieli kontakt ze sprawą Moamerów. Jedni mówią, że jest to rozkaz od samej Rady, inni, że zemsta skrytobójców Tropikalnych Elfów, jeszcze inni wspominają o porachunkach rodowych. Kiedy skończył mówić, gapiliśmy się na niego przez dobre dziesięć minut.
Zarówno wuj, jak i Akadahallin nalegają, bym uciekł z Wysp. I obawiam się, że mają rację. Skoro sam Autanael nie dał im rady, ja również nie będę miał szans.
Wyruszam z Akadahallinem jutro o zmierzchu. Na drugi koniec świata, do Morrowind - ojczyzny Przeklętych Elfów. Ponoć Akadahallin ma tam jakąś rodzinę.


Wpis 55:
Jesteśmy już blisko granicy - po raz ostatni widzę strzeliste altmerskie wieże... Ile będę musiał uciekać? Czy kiedyś powrócę do domu? Na razie straciłem ojczyznę i mentora - czy miałem coś więcej? Jednak nie poddam się. Wiem, że Autanael by się nie poddał. Kiedyś powrócę na Wyspy i pomszczę ich wszystkich.


Wpis 56:
Opuściłem ojczyznę - Wyspy Summuret - niedawno zeszliśmy ze statku. Na razie wszystko przebiega bez zakłóceń. Uzgodniliśmy z Adahallinem, że lepiej będzie, jeśli się rozdzielimy. W końcu polują na nas obu. Jeśli bogowie pozwolą, spotkamy się w Morrowind. Przed pożegnaniem dał mi zawiniątko - powiedział, że generał życzył sobie, by mi to wręczyć w razie swojej śmierci. W środku były dwa miecze Autanaela, oraz liścik. Znam Akadahallina, nie czytał go.
Autanael nigdy nie był zbyt wylewny. Wiadomość brzmiała - "Sillmallirionie. Jeżeli czytasz te słowa, jestem martwy. Nigdy nie miałem syna, lecz gdyby było inaczej, chciałbym, by był taki jak ty. Dlatego pragnę, byś odziedziczył po mnie moje ostrza - to unikatowe egzemplarze, jedyne w całym Tamriel. Oby służyły ci dobrze. Niech Auri-El cię błogosławi."
Tyle. To wystarczyło. Stałem i gapiłem się w kartkę, sam nie wiem jak długo.


Wpis 57:
Nie wiem ile czasu zajęło mi przedarcie się przez puszcze Valenwood i pustynie Elsweyr, następnie przez fragment Cyrodiil, by trafić ostatecznie na Czarne Mokradła. Stąd już prosta droga do Morrowind... "Prosta", jakie to zabawne. W Cyrodiil zbyt trudno się ukryć, szczególnie altmerskiemu generałowi. Jeżeli skrytobójcy faktycznie za mną podążają - a z pewnością podążają - byłbym dla nich łatwym celem. Tutaj jest inaczej - morze paproci i gęste zarośla dają mi schronienie. W teorii. Im głębiej w gąszcz, tym większe zagrożenie. Argonianie, agresywne rośliny, jadowite stworzenia... i kto wie co jeszcze. No i tak podróżuję, trzymam się przy granicy - co raz zagłębiam się w puszczę, a gdy już poczuję się bezpiecznie, dostrzegam coś, co każe mi się z niej wynurzać. Dobrze, że chociaż z jedzeniem nie mam problemów - ptactwa wszelakiego tu dostatek. Podróżuję owinięty w szmaty, cały dobytek noszę na sobie, skrzętnie ukryty pod zawojami. Wagę pancerza i broni niweluję za pomocą magii - zdaję sobie sprawę, że osłabia mnie to znacznie w przypadku ataku, lecz wiem, że najbardziej na atak naraża mnie właśnie powolna podróż.


[Kilka kolejnych kartek nosi znaczne ślady wilgoci, tusz jest zbyt rozmazany, bo cokolwiek odczytać.]


Wpis 62:
Opuściłem już puszczę na dobre, teraz rozciągają się przede mną równiny. Co rusz dostrzegam wśród drzew ogromne grzyby, powietrze jest jakieś dziwnie ciężkie. Nie jest wilgotne, ma się wrażenie rześkości, ale jest w tym coś... pylistego. Tak więc oto cel mojej podróży, Morrowind.


ARHIZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz