Fanpage na Facebooku

środa, 14 października 2015

Ołtarz, do usług

Dwóch kapłanów szło głównym holem. Jeden był wyraźnie starszy, zaś drugi przypominał raczej początkującego akolitę. Bambusowe koturny sandałów grały na posadzce miarowy rytm, aż wreszcie jeden z duchownych otworzył drzwi.
Rozległo się ciężkie skrzypienie, zawiasy skarżyły się przez chwilę na wieloletni brak naoliwiania, by chwilę później rozległ się tylko głuchy łomot i szczęk zamka.
Wyszli.
Postanawiam nie ruszać się jeszcze przez jakiś czas, tak na wszelki wypadek. Myślałem, że świątynia będzie o tej porze pusta... Kurczowo trzymam się płaskorzeźb zdobiących niszę nad daszkiem osłaniającym drzwi wejściowe. Prawą podeszwą opieram się o pochwę miecza należącego do Boga-wojownika, a moja lewa dłoń kurczowo trzyma się piersi Pani-o-kręconych-rzęsach – bogini sztuki. Chodzenie po ścianach to też sztuka, mam nadzieję, że Jej Boskość zrozumie i puści to w niepamięć...
Powoli ześlizguję się, usiłuję być w miarę cicho, ale świątynne echo krzyżuje moje plany, złośliwie powtarzając każdy głośniejszy ton. Czas brać się do pracy...
Moim celem jest Złota Misa - artefakt, z którego słynie tutejsza świątynia. Ponoć napił się z niej sam Bóg-wojownik, kiedy odpoczywał po walce z Panem Zła. Jak nietrudno się domyśleć, jest warta fortunę – przy dobrych wiatrach będzie to więc mój pierwszy i ostatni większy skok. Rozglądam się po pomieszczeniu. W tego typu przybytkach nigdy nie gasi się lampionów, tak więc mieszanka żółtego i zielonego światła wręcz idealnie rozświetla pomieszczenie. Ścianę od strony wejścia zdobi płaskorzeźba przedstawiająca scenę odpoczynku Boga-wojownika, z czym zdążyłem się już namacalnie zapoznać. Pozostałe dekorują jedynie skomplikowane oplotowe ornamenty, jak w typowych świątyniach. Moją uwagę przykuwa dopiero ołtarz – będący ogromnym złotym posągiem smoka, który leży skulony na boku jakby spał. Jedno ze skrzydeł jest wyprostowane w taki sposób, że można na nim postawić standardowe sakralne wyposażenie – kadzielnice, świece i przede wszystkim chorągiewki z wizerunkami bogów.
Jest też ona – misa wielkości małej tarczy, usytuowana najbardziej z tyłu. Idę w stronę smoka. Dopiero gdy jestem bliżej, widzę artefakt w pełnej krasie. Cała powierzchnia poprzeszywana jest delikatnymi, cienkimi jak pajęcze nici kanalikami, którymi biegnie zielone światło skradzione z pobliskiej papierowej latarni. Biorę relikt oburącz i lekko stukam paznokciem w dno, a następnie oglądam refleksy. Czas wracać do domu.
- To taca na dary!
W mojej głowie rozbrzmiewa głos. Zupełnie jakbym mówił do siebie w myślach, tyle, że w tym przypadku to nie ja mówię. Czuję, że te słowa są jak najbardziej obce, co tylko potęguje dyskomfort. Moja głowa jest teraz jak tort, w który ktoś trafił sandałem.
Pospiesznie rozglądam się. Mimowolnie mój wzrok spoczywa na chorągiewce z Bogiem-wojownikiem.
- Wasi bogowie nie są chyba zbyt rozmowni – tajemniczy głos ponownie rozbrzmiewa we wnętrzu mej czaszki - nie rysujecie im nawet ust. - Do wtłaczania zdań w czyjąś głowę usta nie są raczej potrzebne – staram się odpowiedzieć, myśląc słowami.
- Racja – odpowiada tamten.
Tymczasem ja powoli osuwam się na kolana, a moje palce gwałtownie wsuwają się we włosy.
– Jednak jestem jedynym w tym pomieszczeniu, któremu nie poszczędzono uśmiechu - dodaje głos.
Zrywam się na równe nogi i miotam przez chwilę po sali, szukając obrazu, posągu – czegokolwiek co miałoby usta. Gdy już niemal tracę nadzieję, przypominam sobie o smoku-ołtarzu. Oglądam z pasją jego pysk, by po chwili stwierdzić, że jest lekko rozchylony, prezentując garnitur ostrych jak brzytwa, drobnych zębów.
- Znalazłeś mnie – grzmi głos w mojej głowie – dodam jeszcze, że jestem największym obiektem w tym przybytku. Gratulacje!
Spluwam na podłogę, po czym pewnie przyjmuję postawę bojową. Jeśli nie wezmę się w garść, kapłani znajdą mnie rano śmiejącego się i gadającego do siebie.
- Kim jesteś? – pytam myślami patrząc na złoty pysk – Jesteś prawdziwym smokiem, który strzeże tego miejsca, czy może jakąś kapłańską sztuczką mającą odstraszać amatorów błyskotek?
- Och, dlaczego od razu tak ostro – odpowiada gad z nutką rozżalenia – jestem zwykłym smokiem i mam swoje smocze sprawy. Nie obchodzą mnie wasze skarby i nie przypominam sobie, by ktoś z waszego gatunku oferował mi posadę strażnika. Obecnie jestem w stanie odrętwienia, mniejsza o to dlaczego, po prostu jest to od czasu do czasu nam smokom potrzebne. Parędziesiąt lat temu znaleźli mnie wasi kapłani. Uznali, żem martwy, po czym przynieśli tutaj i pokryli złotem, tworząc oryginalny ołtarz. Do usług!
Stoję przez chwilę z opadniętą szczęką, lecz gdy sobie to uzmysławiam, szybko przełykam ślinę i kontynuuję tę niecodzienną konwersację. - Nie przeszkadza ci to? – pytam
- W żadnym razie – odpowiada gad – jest mi z tym nawet na rękę. Mam tutaj spokój jak nigdzie indziej, co pozwala mi w skupieniu prowadzić medytację. Raz czy dwa postawią na mnie jakąś misę, albo utnę sobie pogawędkę ze złodziejem, ale nie przeszkadza mi to pod żadnym względem.
Smok, ołtarz, i na dodatek żartowniś... Czuję się coraz bardziej swobodnie. Nie wiem czy oszalałem, czy nawdychałem się kapłańskich ziół, czy może nawet rozmawiam ze smokiem... i szczerze mówiąc, jest mi to teraz obojętne. Wygodnie rozsiadam się na siedzisku przy ołtarzu, tym najbardziej zdobionym, na którym na ogół zasiada arcykapłan.
- Masz jakieś imię? Nie nie, złe pytanie – reflektuję się szybko – nie chcę mieć tego w swojej głowie. Może inaczej: gdzie zatem jest prawdziwa misa?
- Z tego, co zdążyłem już zauważyć, wy ludzie macie z tym problem... – odpowiada tajemniczo
- Nie rozumiem.
- Poszukaj pod moim zadem. Znajdziesz tam poluzowaną płytkę.
No i faktycznie „my ludzie mamy z tym problem”. Czuję się... dziwnie, kiedy wsuwam dłoń pod tylną część prawdziwego, pokrytego złotem smoka, z którym rozmawiam za pomocą myśli. A jeszcze do niedawna byłem przekonany, że macanie wizerunków bogiń jest czymś nie do pobicia...
W końcu znajduję... chyba. Nie przypomina misy, bardziej małą miedzianą czarkę.
- To jest prawdziwa misa! – rozbrzmiewa w mojej głowie głos.
Chowam znalezisko do kieszeni, po czym kieruję się w stronę drzwi. Już chcę coś „powiedzieć”, gdy smok komunikuje się ze mną ponownie. - Zdajesz sobie sprawę, że nie zarobisz na tym gór złota? – pyta zagadkowo
- A niby to czemu? – odpytuję, może mniej zagadkowo ale na pewno konkretniej
- Ponieważ to miejsce nadaje temu przedmiotowi wartość, on sam jest tylko kawałkiem metalu. Kapłani zarabiają krocie na wiernych odwiedzających ten przybytek, każdy chce wypić łyk wody z misy. Jednak myślisz, że jeśli to wykradniesz, świątynia zgodzi się na wyschnięcie wartkiego strumienia złota? Znajdą sobie inny kawałek metalu, wyświęcą go i będzie on pełnił dokładnie tę samą funkcję co ten, który masz w kieszeni. Ty zaś pozostaniesz ze swoim „artefaktem”, a twój trud dostania się tutaj nie będzie wart złamanego Dihrana.


Po cichu ześlizgnąłem się z przypominającej diament kopuły świątyni – jednej z czterech, co jest typowe dla tego typu budynków. Bez słowa ruszyłem przed siebie, tak by nie wzbudzić niczyich podejrzeń – jedynie przedmiot, który ze sobą zabrałem nieco uwierał mnie w bok.
Była to świątynna misa do zbierania datków.


ARHIZ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz